Marek Zybura

Niemcy w Polsce – imaginaria i fakty

Niemcy w Polsce – imaginaria i fakty


Kiedy łódzki pisarz Jerzy Waleńczyk pisał w pierwszej połowie lat 50. o „bracie dalekim, przyjacielu” w wierszu Do nieznanego Niemca na Zachodzie, to sprzeciwiał się tym samym oficjalnej demonizacji wizerunku Niemców (→ Krzyżak), która po wojnie stanowić miała – niemal do końca istnienia PRL-u – właściwie jedyne ideologiczne spoiwo podzielonego politycznie społeczeństwa polskiego. „Poprawny” politycznie ze względu na sojusz w ramach tzw. Obozu Państw Socjalistycznych podział na Niemców „złych” (z Zachodu) i „dobrych” (z Niemieckiej Republiki Demokratycznej) był przez społeczeństwo ignorowany, a przez same władze partyjno-polityczne ledwie tolerowany, jak dowodzi historia stosunków między „bratnimi” partiami: Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą (PZPR) i Socjalistyczną Partią Jedności Niemiec (SED). Łatwa do rozbudzenia po doświadczeniach wojennych germanofobia okazała się niezwykle trwała. Nawet obecnie, po upływie prawie ćwierćwiecza od przemian ustrojowych w Polsce i jej integracji ze strukturami europejskimi, której głównym rzecznikiem na forum międzynarodowym były właśnie Niemcy – obecnie nasz najważniejszy partner polityczno-gospodarczy w Europie – antyniemieckość stanowi pewny kapitał polityczny populistyczno-nacjonalistycznych partii i ugrupowań, chroniący je przed osunięciem się w publiczny niebyt.

Zdumiewająco żywotny to fenomen, jeśli zważyć, że uwarunkowany politycznie socjotechniczny zabieg demonizacji Niemców w świadomości społeczeństwa polskiego po 1945 r. kontestowany był od samego początku. Już w 1946 r. polityk i publicysta Edmund Osmańczyk tłumaczył w Sprawach Polaków, że celem polskiej polityki wobec Niemiec winny być „nie bojkoty, nie wiece antyniemieckie, a współpraca gospodarcza i kulturalna – tak, nawet kulturalna!” (Osmańczyk 1946, 98). Apel ten formułował na podstawie trafnej prognozy rozwoju sytuacji politycznej w Europie, przewidując, że „nastawienie antyniemieckie narodu polskiego w ciągu lat najbliższych […] może nas odizolować od reszty świata, która współpracę z Niemcami uważać będzie za największy triumf idei demokratycznej” (Osmańczyk 1946, 101). Osmańczyk argumentował w związku z tym, że dobrosąsiedzkie stosunki z Niemcami będą „dla świata najlepszym dowodem ustabilizowania się granicy na Odrze i Nysie. A o to przecież nam chodzi!” (Osmańczyk 1946, 153). Było to odważne stanowisko w czasach, kiedy wyniesione z lat okupacji przekonanie, że Niemcy są narodem genetycznie obciążonych barbarzyńców, dzielone było przez całe społeczeństwo niezależnie od różnic politycznych czy światopoglądowych.

Dalekowzrocznie przewidywał Osmańczyk wielką rolę kultury, w tym na poczesnym miejscu literatury, w kształtowaniu stosunków polsko-niemieckich. I rzeczywiście znaleźli się wtedy w Polsce pisarze, którzy podzielali jego punkt widzenia i mieli świadomość, że jednak Niemcy są ludźmi, jak brzmiał pierwotny tytuł dramatu Leona Kruczkowskiego z 1949 r. Niemcy. A Kruczkowskiego wyprzedzili jeszcze Najeźdźcy Jana Dobraczyńskiego z 1946 r., który starał się oddemonizować Niemców w ramach katolickiego dyskursu literackiego, oraz w tym samym roku Medaliony Zofii Nałkowskiej opatrzone znamiennym mottem: „Ludzie ludziom zgotowali ten los” – nie zaś: Niemcy Polakom urządzili to piekło. Również na emigracji rok 1946 przyniósł napisany z inicjatywy paryskiej „Kultury” Dziennik podróży do Austrii i Niemiec Jerzego Stempowskiego, będący świadectwem suwerennego spojrzenia na wczorajszego wroga, wolnym od stygmatyzujących emocji i stereotypowych uprzedzeń.

Osmańczyk, Dobraczyński, Nałkowska, Kruczkowski i Stempowski należeli do awangardy ówczesnych pisarzy, którzy słowem pisanym usiłowali ponad dymiącym jeszcze pogorzeliskiem II wojny światowej przerzucać pomosty między Polakami i Niemcami. Jednak to nie oni i pokrewni im ideowo twórcy kultury mieli w dominującym stopniu kształtować przez następne lata wyobraźnię historyczno-literacką rodaków w odniesieniu do zachodnich sąsiadów. Okazało się, że literatura en gros negatywnie spetryfikować miała na całe dziesięciolecia wizerunek Niemca, rozciągając jego demonizację z powodów polityczno-ideologicznych poza okres wojny i okupacji na całą minioną i współczesną historię niemiecką. Ulubioną epoką penetracji sterowanych politycznie koniunkturalnych pisarzy stały się czasy piastowskie, zdominowane literacko do końca PRL-u głównie przez twórczość Karola Bunscha i jego naśladowców. Dla czasów współczesnych natomiast propagandową wykładnią wizerunku Niemców stał się faszystoidalny obraz RFN w Raporcie z Monachium Andrzeja Brychta (1967).

U źródeł niezwykle intensywnej promocji tzw. powieści piastowskich (utwory Bunscha wydawano w ponad stutysięcznych nakładach!) leżało zamówienie polityczne i związana z nim manipulacja historyczna. Otóż inaczej aniżeli Francuzów i Niemców, wywodzących własne kraje z państwa Karola Wielkiego, Polaków i Niemców nie dzieliły nigdy trwałe konflikty terytorialno-polityczne. Zachodnia granica Polski była aż do rozbiorów jedną z najspokojniejszych i najtrwalszych w Europie. Niezgodny z tym faktem obraz agresywnego wobec Polski średniowiecznego państwa niemieckiego, które miało jakoby wtedy położyć podwaliny pod wielowiekowy, uwieńczony ekspansjonizmem Hitlera, niemiecki eksterminacyjny → Drang nach Osten, był lansowany dla potrzeb politycznych. Miał mianowicie ludności, nieswojo czującej się na przyłączonych do Polski po 1945 r. niemieckich prowincjach wschodnich (niemieckich, bo przecież nie zabranych Polsce podczas rozbiorów), sugerować bezprawny jakoby charakter niemieckiej dotąd nad nimi zwierzchności (→ poniemieckość). Manipulacyjne odwoływanie się przed medium literatury do średniowiecznej kolebki polskiej państwowości na Zachodzie, do ziem nazywanych stąd tendencyjnie „odzyskanymi” (dlatego wypędzanych wtedy z Kresów i trafiających tu Polaków nazywano równie przewrotnie „repatriantami”; → Ziemie Odzyskane; → niemiecki Wschód), przesłaniało w świadomości historycznej Polaków to, że źródła rzutującej na stosunki polsko-niemieckie przez wieki faktycznej wrogości zrodziły się kiedy indziej, gdzie indziej i inny miały charakter. Szukać ich trzeba w XIII w. w powziętej przez Konrada Mazowieckiego decyzji (a zwłaszcza w jej skutkach) sprowadzenia nad niespokojną północną granicę księstwa (dopiero w 1526 r. włączonego na drodze aneksji w terytorialny organizm Korony Polskiej!) Zakonu Niemieckiego w celu pacyfikacji i ewangelizacji ziem pruskich (→ Krzyżak). Zakon zadanie wykonał, ale przy okazji powołał do życia własne państwo, od początku agresywne wobec sąsiadów, na poczesnym miejscu Polski, choć formalnie wiązały je z nią zobowiązania lenne. Późni władcy XVIII-wiecznej mutacji tego państwa byli jednymi z inicjatorów i egzekutorów rozbiorów Polski. Już sama rywalizacja między Polską a państwem zakonnym i jego kolejnymi wcieleniami rodziła konflikty, urazy i czarną propagandę. Potem jej ostateczne zakończenie przegraną Polski zrodziło funkcjonujące do dzisiaj w rozmaitych wariantach kompleksy: po stronie polskiej kompleks pruskiej zdrady (zastąpiła ona po sekularyzacji Zakonu zdradę krzyżacką), doświadczonej od byłego lennika, a po stronie pruskiej doskwierającego wstydu z powody niegdysiejszej zależności od pokonanego wreszcie rywala. Z czasem zdradę pruską przemianowano na niemiecką, a i wstyd pruski stał się wstydem niemieckim. Służebna wobec polityki narodowa mitologia dokonała reszty, tak że nawet dzisiaj mimo upływu czasu można w Polsce pod hasłem: „że póki świat światem, nie będzie nigdy Niemiec Polakowi bratem”, zmobilizować przeciwko idei współpracy z Niemcami wcale pokaźny elektorat „prawdziwych” Polaków, w odróżnieniu od Polaków tylko „polskojęzycznych” czy też „nominalnych”.

Rzecz jednak w tym, że już nawet pod koniec XVII w., kiedy Jan Potocki w swoich Moraliach utrwalił drukiem to porzekadło (powstałe na kanwie waśni nie z niemieckim cesarstwem na Zachodzie, lecz z państwem krzyżackim, potem pruskim), było ono stereotypem (→ stereotyp), mającym swoich architektów i sterników oraz zaspokajającym polityczne potrzeby. Co się wtedy wydarzyło? Otóż, dla zatarcia niewygodnego faktu masowego opuszczania króla przez katolicką szlachtę podczas pierwszej fazy szwedzkiego „potopu”, posłużono się kozłem ofiarnym, którego znaleziono w protestantach, a byli nimi w większości polscy Niemcy. Stało się tak, ponieważ część kalwinów i socynian, czyli arian, rzeczywiście przeszła na stronę Karola Gustawa, choć z drugiej strony luterańskie miasta Prus Królewskich, z Gdańskiem na czele, wiernie trwały przy Janie Kazimierzu. Aby jednak zatrzeć własne zaprzaństwo, rzucono odium zdrady narodowej na protestantów. Powodzeniu tego socjotechnicznego zabiegu sprzyjała faktyczna zdrada protestanta i polskiego lennika Fryderyka Wilhelma, władcy Prus Książęcych. Mimo że złożył wcześniej należny hołd Władysławowi IV i Janowi Kazimierzowi, to jednak zdradził Polskę jako suwerena za uznanie swej niezależności przez Szwedów. Z kolei za zdradę Szwedów wymusił na Polsce w traktatach welawsko-bydgoskich w 1657 r. rezygnację ze zwierzchności lennej nad swoim krajem. Pomogło to wykreować na fali ideologii sarmackiej oraz nastrojów kontrreformacyjnych atmosferę spisku zawiązanego jakoby na pohybel Rzeczypospolitej przez jej innowierczych wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Owocowało to nastrojami ksenofobicznymi, w tym na poczesnym miejscu antyniemieckimi, i upowszechnianiem się kolejnego stereotypu: → Polak-katolik i Niemiec-protestant Niemiec nie mógł być wtedy Polakowi „bratem”, bo w Polsce był najczęściej protestantem.

W istocie rzeczy jednak, jeśli się przyjrzeć realnemu wymiarowi ówczesnych stosunków polsko-niemieckich, nie sposób nie zauważyć tego, że rosnąca od XVII w. na wszystkich piętrach drabiny społecznej antyniemiecka fobia miała charakter ideologiczny i rozmijała się z rzeczywistością. Od zarania polskich dziejów Niemcy bowiem i ich potomkowie żyli i pracowali wśród nas i razem z nami we wspólnym państwie wnosili doniosły i trwały wkład do polskiej kultury narodowej. Bywało, że w potrzebie pieczętowali ten związek własną krwią, jak poległy podczas drugiej wyprawy Bolesława Chrobrego na Ruś Eryk Pyszny czy broniący Polski w 1939 r. przed nacierającymi ziomkami znany historyk i etnograf z Sompolna Albert Breyer, porucznik rezerwy WP (notabene: podczas wojny polsko-bolszewickiej wziął w niej udział jako ochotnik). Świadomość historycznej i czysto ludzkiej naturalności tej symbiozy wytrzebiły z potocznej polskiej samowiedzy dopiero ostatnie dwa stulecia, poczynając od rozbiorów Polski u schyłku XVIII w. przez nacjonalizm wieku XIX aż po tragedię II wojny światowej w wieku ubiegłym. To głównie one, a zwłaszcza II wojna światowa, która skonfrontowała obydwa narody w rozmiarach dotąd niespotykanych, pozostawiły we wzajemnych stosunkach głębokie osady wrogości, wręcz nienawiści, a w najlepszym razie niechęci, okazywanej tak sąsiadom zza Odry, jak i niemieckim współobywatelom. Koncentrując się na doznanych od nich cierpieniach, konserwując ich pamięć, zapominaliśmy zbyt skwapliwie, że nie zawsze tak w naszych wzajemnych stosunkach bywało, że wreszcie rozpatrywanie ich już tysiącletnich dziejów tylko przez pryzmat ostatnich dwóch stuleci jest fałszującym historię nadużyciem. O etnicznych korzeniach zaś polskich Niemców pamiętać należy nie dla hodowania w sobie kompleksów (czy też z chęci przypodobania się możnemu sąsiadowi na Zachodzie), lecz dlatego, że, po pierwsze, świadczy to o niemieckiej fascynacji Polską i polskością, po drugie natomiast dowodzi historycznego, acz z pobudek nacjonalistycznych w podświadomość spychanego faktu, iż monoetniczne kultury narodowe są – zwłaszcza w naszej części Europy – fikcją.

Zatarła się w potocznej świadomości historycznej Polaków pamięć królowej Rychezy, wnuczki cesarzowej Teofano, małżonki Mieszka II. A było to z politycznego punktu widzenia jedno z najbardziej doniosłych małżeństw w dziejach dynastii Piastów, pieczętujące pokój merseburski z 1013 r. Rycheza, jedna z najlepiej wykształconych kobiet swoich czasów, przeszczepiała do Polski duchową i materialną kulturę swojej nadreńskiej ojczyzny, którą utrwalał tu następnie jej także wykształcony w Nadrenii syn Kazimierz. Nazwano go Odnowicielem, bowiem, korzystając z nadreńsko-lotaryńskich kontaktów, odbudowywał ze swoim synem i wnukiem Rychezy, Bolesławem Śmiałym, polską organizację państwową i kościelną po okresie tzw. destructio Poloniae – pogańskiej reakcji i pustoszących najazdów sąsiadów z lat 30. XI w. Wspierał to dzieło arcybiskup koloński Hermann II, wuj Kazimierza Odnowiciela, przysyłając do Polski księży i zakonników, głównie benedyktynów. Nadreński mnich benedyktyński Aaron, prawa ręka Kazimierza w sprawach kościelnych, w 1046 r. wyświęcony przez Hermanna II na biskupa krakowskiego, zainicjował budowę drugiej katedry w Krakowie i przygotował założenie tynieckiego klasztoru. Aaron jest symbolem ożywionej wymiany kulturalnej w owej dobie między Polską a ziemią lotaryńską, skąd wraz z benedyktynami trafiły do nas architektura kościelna, lotaryńska reforma klasztorna oraz tamtejsze tradycje kultowe. Proimigracyjna polityka Piastów nie różniła się w tym względzie od polityki dworów innych młodych państw środkowej Europy. Wszędzie w tym regionie postrzegano biegłych w swoich profesjach cudzoziemców jako cennych pośredników w przekazywaniu zdobyczy kulturowych i cywilizacyjnych z zachodu kontynentu.

Niczym w soczewce wszelkie niuanse tego zjawiska splatają się w epoce rozległej, wielonarodowej Polski jagiellońskiej. Była ona widownią wielu cudzoziemskich karier dworsko-politycznych, kościelnych, ekonomicznych i artystycznych. Stały się one udziałem także niemieckich przybyszów, „wmieszkanych Polaków”, jak polszcząc się, sami siebie za krakowskim drukarzem Hieronimem Wietorem nazywali. Prym w tej fali imigracyjnej wiedli Niemcy ze względu na geograficzne sąsiedztwo oraz z racji parowiekowej już tradycji masowego niemieckiego osadnictwa w Polsce. Była to imigracja słabsza liczbowo od średniowiecznej, ale za to bardzo istotna, bo krzewiąca w Polsce praktyczną znajomość funkcjonowania prawideł gospodarki wczesnokapitalistycznej oraz rozwiniętych technik przemysłowych w zakresie górnictwa, hutnictwa, odlewnictwa, druku i produkcji papieru. A tych potrzebowała wyrastająca na europejskie mocarstwo Rzeczpospolita jagiellońska bardzo pilnie. Stąd udzielała niemieckim przybyszom (którzy inaczej aniżeli w średniowieczu przybywali teraz głównie nie z nadgranicznego Śląska czy z Saksonii, ale przede wszystkim z wysoko rozwiniętego południa i zachodu Niemiec, w tym z terenów dzisiejszej Szwajcarii) atrakcyjnych monopoli, jakie już nie były do pomyślenia na Zachodzie, zwolnień od ceł, i wyłączała nowych, cennych obywateli spod kontroli miejskich władz sądowych, podporządkowując ich bezpośrednio jurysdykcji królewskiej. Czy można sobie wyobrazić ówczesną Polskę bez pochodzącego z Palatynatu rodu Bonerów, którego członkowie, Jan i Seweryn, uporządkowali system finansowy monarchii Jagiellonów, zaprowadzili nieznany w Polsce wcześniej rozdział prywatnego skarbu królewskiego od państwowego, ożywili stosunki handlowe z zagranicą, współkształtowali wydatnie politykę obronną państwa, finansując m.in. wojny królów Aleksandra Jagiellończyka, Jana Olbrachta i Zygmunta Starego, także przeciwko Krzyżakom? Bez Alzatczyka Justusa Ludwiga Dietza, zwanego z polska Decjuszem, inspiratora polsko-pruskiej unii monetarnej i w ogóle reformy polskiego systemu monetarnego? Bez pierwszego zawodowego dyplomaty w polskich służbach, jakim był wówczas Gdańszczanin Johannes von Höfen, którego Polacy od łacińskiej wersji jego nazwiska: Dantiscus, nazywali Dantyszkiem? Czym byłby Uniwersytet Jagielloński, to jest ówczesna polska nauka, bez przybyłych tu z Niemiec drukarzy, owych Wietorów, Hallerów, Unglerów, aby ich tylko wymienić, którzy drukowali w Polsce nie tylko po łacinie, ale też wytłoczyli tu pierwszą książkę starocerkiewno-słowiańską, pierwszy druk węgierski i dali nowej ojczyźnie pierwszą książkę polską? Zasługi polonizujących się szybko drukarzy niemieckich dla polskojęzycznego drukarstwa rodziły się z ich postawy, której najtrafniejszy wyraz dał cytowany już Hieronim Wietor w przedmowie do jednej ze swoich ksiąg: „Będąc ja wmieszkanym, a nie urodzonym Polakiem, nie mogę się temu wydziwić, gdy wszelki inny naród język swój przyrodzony miłuje, szyrzy, krasi i poleruje, czemu sam polski naród swym gardzi i brząka, który mógłby iście, jako słyszę, obfitością i krasomową z każdym innym porównać” (za Chrzanowski 1917, 85). Przywiązanie i miłość do nowej ojczyzny, bijące z tych słów, cechować miały nie tylko renesansowych „wmieszkanych Polaków” o niemieckim rodowodzie, ale i ich następców w kolejnych wiekach.

Temu nastawieniu niemieckich imigrantów do Polski dał dobitny wyraz w niecały wiek później, w czasach unii saskiej, Lorenz Mitzler de Kolof, przybyły z Lipska i osiadły tu na stałe emisariusz oświecenia i jeden z jego głównych ideologów nad Wisłą:

„Niemcy są pożyteczniejsi dla Polski aniżeli panowie Francuzi, którzy jeżeli tylko czegoś się dorobią, chętnie wracają do Francji. Inaczej zaś uczciwy i wytrwały Niemiec, który, skoro widzi, że może mieć z tego pożytek, staje się łatwo osiadłym i prawdziwym mieszkańcem kraju, z czego Rzeczpospolita ma o wiele więcej korzyści” (Klimowicz 1995, 71).

Fakt, że świadomość potrzeby reform przetrwała w ówczesnej Polsce i narastała, aby doczekać się prób realizacji za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, przypisać trzeba w dużej mierze takim jak Mitzler de Kolof niemieckim uczonym, filozofom, wydawcom i artystom, którzy wnieśli wielki wkład w dzieło modernizacji szlacheckiej Polski od czasów wczesnego oświecenia aż po kres jej istnienia. Niemiecko-polska współpraca przy reformie wspólnej ojczyzny jest u schyłku starej Rzeczypospolitej refleksem zamierzonego współdziałania z czasów Zjazdu Gnieźnieńskiego, a swoją wewnętrzną dynamiką i treścią najbardziej przypomina zygmuntowskie czasy Bonerów i Decjuszy.

Wiek XIX miał w stosunkach polsko-niemieckich oblicze janusowe. W relacjach zewnętrznych między kulturami dokonała się wśród frankofońskich dotąd elit Polski, z których gallomanii natrząsał się wówczas Heinrich Heine, zmiana paradygmatu. Oto Jan Samuel Kaulfuss, który z pochodzenia był Niemcem, a jego rodzina została nobilitowana w latach 70. XVIII w., przedkłada pobratymcom zalety studiów niemieckich nad francuskimi: Dlaczego niemieckiemu językowi i piśmiennictwu jako instrumentowi edukacji dać należy pierwszeństwo przed francuskim? (Poznań 1816). Zaś dwa lata później Kazimierz Brodziński w rozprawie O klasyczności i romantyczności (Warszawa 1818) rekomenduje literaturze polskiej niemieckie wzory do naśladowania: ludowość Johanna Gottlieba Herdera, Burzę i Napór Goethego i Schillera, idylle Gessnera, narodową problematykę utworów Klopstocka i Lessinga i twórczość niemieckich romantyków. Śladami Brodzińskiego kroczą inni krytycy, przede wszystkim Maurycy Mochnacki. Ten krytyczno-literacki i historyczno-literacki odwrót od francuszczyzny oraz otwarcie na piśmiennictwo niemieckie przynosi owoce, bowiem ówczesna literatura polska podchwytuje płynące z niemieckiego kręgu kulturowego impulsy, by wskazać na twórczość najwybitniejszych autorów: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Seweryna Goszczyńskiego, Zygmunta Krasińskiego.

Historia chciała, że po dwóch mniej więcej dziesięcioleciach bardzo ożywionego i twórczego czerpania z niemieckich wzorów i chłonięcia niemieckich podniet, strona polska „zrewanżowała” się niemieckiej na początku lat 30. tematem powstania listopadowego (→ polnische Freiheit; → szlachetny Polak). Powstałe na jego kanwie niemieckie Polenlieder są fenomenem literacko-socjologicznym, niemającym odpowiednika ani wcześniej, ani później w naszych wzajemnych stosunkach literackich. Literackim, bo nie było wtedy bodaj niemieckiego autora, który by takiego utworu wówczas nie popełnił, i socjologicznym, zważywszy masowy charakter tego zjawiska (sięgali po pióra także ludzie, którzy się wcześniej nimi literacko nie skalali) oraz społeczny rezonans, jaki ono wywołało, animując opinię publiczną w Niemczech i w Austrii (warstwy inteligenckie i mieszczańskie) do walki o demokratyczno-liberalną konstytucję.

Jak rzadko do którego okresu z dziejów polsko-niemieckich stosunków literackich przystawać będzie do I połowy XIX w. metafora po/mostu, tak często (nad)używana w dzisiejszym dyskursie politycznym, że wydaje się być wyprana z wszelkiej wartości symbolicznej. Literatura faktycznie przerzucała wówczas mosty między Polakami i Niemcami. Charakterystyczna jest pod tym względem dedykacja, jaką Mickiewicz poprzedził niemieckie wydanie Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego z 1833 r.: „Te Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego, przełożone wiernie pod okiem autora na język niemiecki, poświęca on Narodowi Niemieckiemu na znak rzetelnego szacunku i wdzięczności za braterskie przyjęcie, którego udzielono jemu i jego nieszczęśliwym rodakom w ich pielgrzymstwie – Mickiewicz”. Taka dedykacja w dziele napisanym stylem biblijnym, wydanym jak modlitewnik, dokumencie patriotyzmu o ambicjach politycznych, jest wielce wymowna.

Druga połowa XIX w. stanowiła pod tym względem zaprzeczenie pierwszej, odsłaniając zarazem jego janusową twarz. Wiosna Ludów uświadomiła niemieckiemu mieszczaństwu, że polskie dążenia niepodległościowe skierowane były nie tylko przeciwko Rosji, ale także przeciwko Austrii i Prusom. Próżne pozostały jednak apele demokratów, jak choćby Varnhagena von Ense czy Bettiny von Arnim, o rezygnację z rozbiorowych terytoriów. Okazało się, że odtąd literatura częściej miała dzielić aniżeli łączyć obydwa narody. Niczym klamrą spajają ten okres dwa charakterystyczne dzieła: Soll und Haben Gustava Freytaga z 1855 r., mieszczańska biblia antypolonizmu w Niemczech (→ polnische Wirtschaft), oraz Krzyżacy Henryka Sienkiewicza z roku 1900, książka, przy pomocy której, wciąż jeszcze niektórzy politycy w Polsce liczą na zdobycie społecznego poparcia (za potrzebne w każdym razie uznał w 2005 r. Lech Kaczyński sfotografowanie się przed matejkowską Bitwą pod Grunwaldem podczas prezydenckiej kampanii wyborczej). Oczywiście i w II połowie XIX w. byli po obydwu stronach zapaleńcy, propagatorzy literatury sąsiadów, np. Ludwik Kurtzmann w Polsce czy Albert Weiss w Prusach, który, jak pisał, za szczególne zadanie swojego życia uważał włączenie piśmiennictwa polskiego „do literatury światowej w rozumieniu Goethego”, ale to nie oni i im podobni nadawali ton życiu literackiemu w swoich krajach (Białek 1995, 223). Tłumaczyli, ale nie skupiali uwagi opinii publicznej na literaturze sąsiada, zaś polscy i niemieccy pisarze rzadko czytali się nawzajem.

W relacjach wewnętrznych narodowy, a w swej dojrzałej i schyłkowej fazie wręcz nacjonalistyczny, wiek XIX położył się długim i głębokim cieniem na stosunkach między sąsiadującymi dotąd ze sobą w jednym polskim organizmie państwowym Polakami i Niemcami, którzy w obydwu niemieckich monarchiach zaborczych – nie zmieniając miejsca zamieszkania – zamienili status z mniejszości na uprzywilejowaną większość. Z klinczu nacjonalizmów, które symetrycznie wpływały na wzrost wzajemnej agresji (choć fascynacja polskością wśród napływającej z administracją zaborczą ludności niemieckiej dawała o sobie znać wcale często i spektakularnie, by wskazać tu tylko na sylwetki Wincentego Pola czy Józefa Alojzego Reitzenheima – już Polaków, choć synów austriackich urzędników w Galicji), czerpiąc w gruncie rzeczy z tej samej mitologii i symboliki historycznej, zwycięsko wyszli w 1918 r. w wyniku międzynarodowego rozkładu sił po I wojnie światowej Polacy. Fakt, że odradzająca się Polska musiała powstać głównie kosztem terytorialnej masy upadłościowej Niemiec i Rosji (które zaanektowane i kolonizowane przez siebie w ciągu niemal półtora wieku ziemie przywykły uważać za własne), krył w sobie od początku zarzewie przyszłego konfliktu na tle rewizjonistycznym z ich spadkobiercami – Republiką Weimarską i Rosją Radziecką.

Konflikt ten eksplodował II wojną światową ze wszystkimi znanymi jej konsekwencjami. U początków powojennych losów Niemców w Polsce cieniem na wzajemnych stosunkach położył się ich przymusowy exodus nie tylko ze świeżo przez Polskę przejętych ziem zachodnich i północnych, ale i z głębi kraju, gdzie zamieszkiwali od wieków. Wizja zbudowania po raz pierwszy w polskich dziejach państwa monoetnicznego zjednoczyła ciężko doświadczony niemiecką okupacją naród i Kościół katolicki z narzuconą przez nowych okupantów władzą. Cena, jaką za tę polityczną utopię przyszło zapłacić Polakom, to – oprócz do dzisiaj jątrzących sumienia ran w moralnym i praktycznym wymiarze wzajemnych stosunków – wstrząs i dezorientacja wywołane samoorganizacją odradzającej się mniejszości niemieckiej na przełomie lat 80. i 90.

Obecnie, po wejściu Polski do NATO i Unii Europejskiej, kwestia mniejszości niemieckiej w Polsce uległa odpolitycznieniu. Stosunek Polaków do niemieckich współobywateli nie jest już wypadkową wzajemnych, dobrych lub złych, relacji między Polską a Niemcami, ergo Niemcy w Polsce nie są już postrzegani raz jako zagrożenie, raz jako pomost w tych relacjach. Dojrzeliśmy do uznania i przyjęcia elementarnej prawdy, że nasze wzajemne, dobrosąsiedzkie stosunki w kraju – tak samo zresztą jak i nasze bilateralne stosunki międzypaństwowe – są dla nas zadaniem, którego nie można odrobić raz na zawsze, ale które jest i będzie dla nas ciągłym wyzwaniem.

 

Bibliografia

E. Białek, Albert Weiss (1831-1907), [w:] M. Zybura (red.), „...nie będzie nigdy Niemiec Polakowi bratem”...? Z dziejów niemiecko-polskich związków kulturowych. Praca zbiorowa, Wrocław 1995.

I. Chrzanowski, Historia literatury niepodległej Polski (965-1795), Warszawa 1917.

M. Klimowicz, W. Mitzler de Kolof (1711-1778), [w:] M. Zybura (red.), „...nie będzie nigdy Niemiec Polakowi bratem”...? Z dziejów niemiecko-polskich związków kulturowych. Praca zbiorowa, Wrocław 1995.

E. Osmańczyk, Sprawy Polaków, Katowice 1946.

M. Zybura, Niemcy w Polsce, Wrocław 2001.

M. Zybura, Querdenker, Vermittler, Grenzüberschreiter. Beiträge zur deutschen und polnischen Literatur- und Kulturgeschichte, Dresden 2007.

M. Zybura, Sąsiedztwo zobowiązuje. Polskie i niemieckie (pre)teksty literacko-kulturowe, Poznań 2007.

 

Zybura Marek, prof. dr hab., Kierownik Katedry Filologii Germańskiej w Centrum im. Willy’ego Brandta we Wrocławiu. Autor rozprawy doktorskiej pt. Die literarische Vermittler-Rolle Ludwig Tiecks als Übersetzer und Herausgeber. Sein Beitrag zur frühromantischen Idee der Weltliteratur (1989) i  habilitacyjnej - August Scholtis. Untersuchungen zu Leben – Werk – Wirkung (1997). Zainteresowania badawcze: historia literatury niemieckiej, literacko-kulturowe związki niemiecko-polskie, polskiej literatury XX wieku (Gombrowicz, Hłasko, J. Mackiewicz, T. Karpowicz, Różewicz), dzieje Niemców i niemieckiego dziedzictwa kulturowego w Polsce. Ostatnie publikacje: (red.) Zwischen (Sowjet-)Russland und Deutschland. Geschichte und Politik im Schaffen von Józef Mackiewicz (1902-1985), wspólnie z Krzysztofem Ruchniewiczem, Osnabrück 2012; (red.) Czesław Miłosz im Jahrhundert der Extreme. Ars poetica – Raumprojektionen – Abgründe – Ars translationis (wspólnie z Andreasem Lawatym), Osnabrück 2013; (red.) Volker Braun, Das Gleichgewicht. Ausgewählte Gedichte. / Równowaga. Wiersze wybrane, Wrocław 2013.