Stanisław Bereś

Dialog czasów pogardy. Polscy robotnicy przymusowi w III Rzeszy



W latach 1939-1945 w centrum Europy władze niemieckie podjęły gigantyczną akcję powrotu do niewolnictwa. W krótkim czasie wywieziono do Rzeszy ok. 20 mln ludzi z różnych krajów. Skalę przedsięwzięcia można pojąć tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie, że w ciągu czterech wieków (od początku XVI w. do lat 70. XIX w.) kolonizatorzy wywieźli z Afryki ok. 70 mln jej mieszkańców. W ramach nazistowskiej akcji równoległej do programu masowej eksterminacji narodu polskiego, w tym głównie Żydów – wywieziono do Rzeszy od 2,5 do 3,5 mln Polaków (Roszkowski 2009, 38, Ruchniewicz 2013, 208). Wywiezionych – rozbiwszy ich rodziny – zmuszono do pracy ponad ludzkie siły i zepchnięto w tak ekstremalne warunki bytowe, że spowodowało to śmierć ok. 137 tys. osób. W ramach tzw. Sonderbehandlung zabito kilka tysięcy następnych  (Łuczak 1999, 70). Zdewastowano zdrowie fizyczne i psychiczne ogromnej liczby ludzi, w tym również dzieci (początkowo wywożono obywateli polskich od 14 do 70 roku życia, później jednak zabierano nawet 7-letnie dzieci). Innymi słowy, zakłócono rytm biologiczny całej populacji. Kilkadziesiąt tysięcy niemowląt urodzonych przez Polki na robotach przymusowych zmarło na skutek braku opieki lekarskiej lub z powodu złych warunków higienicznych. Podobna liczba osób powróciła z trwałymi urazami fizycznymi i psychicznymi (Łuczak 1999).

Losy Polaków wywiezionych na roboty przymusowe do Rzeszy, utrwalone w pamięci zbiorowej, naznaczone są niezliczonymi traumami i wątkami martyrologicznymi. Nie wykrojono ich jednak z jednego szablonu, bo posiadają skomplikowane i niejednoznaczne warianty. Stworzone wówczas relacje pomiędzy Niemcami a Polakami były dla obu społeczeństw całkowicie nowe. Nawet jeżeli możemy mówić o nazistowskiej ideologii Herrenvolku, to czym innym są polityczne hasła na wiecach, w prasie i w radio, a czym innym praktyka dnia codziennego, gdy w domach i gospodarstwach niemieckich pojawili się obcojęzyczni robotnicy w roli niewolników, których dostarczyła im hitlerowska władza. Tutaj już każdy Niemiec na swój własny sposób realizował model relacji władcy i niewolnika, czyniąc go bardziej lub mniej ludzkim, trzymając się bądź to litery programu NSDAP, bądź to dekalogu, lub balansując pomiędzy jednym i drugim.

O ile literatura polska po wojnie bardzo długo, i to pod piórami jej wybitnych przedstawicieli, ulegała skłonności do eschatologizacji wojennych przeżyć (np. Niemiec = diabeł, deportacja = agonia, obóz i praca przymusowa = piekło itp.), o tyle relacje wspomnieniowe świadków historii, w tym także byłych robotników przymusowych, praktycznie od początku były wolne od tego typu stereotypizacji (→ stereotypy) i emocjonalnej stygmatyzacji. Warto jednak dodać, że pierwsze relacje na temat robót przymusowych zaczęto nagrywać i wydawać mniej więcej 30 lat po wojnie, a zatem dużą rolę w ostudzeniu emocji i języka ich wyrażania odegrał czas; poza tym nie wszyscy zetknęli się z takim samym natężeniem nienawiści i pogardy niemieckich gospodarzy oraz pracodawców. Nie przypadkiem we Wstępie do pierwszego obszernego tomu wspomnień polskich robotników przymusowych i jeńców czytamy:

„Większość byłych robotników przymusowych stwierdza, iż niewolnicza praca zabrała im najlepsze lata młodości, przeżyli głód i poniżenie, wielu utraciło zdrowie. Wspomnienia i relacje nie zawierają jednak elementu nienawiści, chęci zemsty czy odwetu. Przeciwnie, autorzy skrzętnie odnotowują ludzkie odruchy pracodawców, wszelkie przejawy współczucia, życzliwości i pomocy, okazywanej im zwłaszcza przez ludność rodzimą” (Koziełło-Poklewski, Łukaszewicz 1977, 24).

Czy rozpoznanie to, wyartykułowane w połowie lat 70., potwierdza się w późniejszych relacjach? Dysponujemy aktualnie opublikowanymi zbiorami relacji 489 osób, obejmującymi 2499 stron. Są one bardzo zróżnicowane gatunkowo, formalnie i treściowo. Zbiory tych wspomnień wydawane były w latach: 1977, 1982, 1985 (poszerzona reedycja tomu z 1977), 1998, 1999 (3 pozycje), 2002, 2006, 2009, 2010. Kolejne dwa tomy ukażą się w 2014 r., dokumentacyjny projekt warszawskiego stowarzyszenia „Karta” jest w trakcie realizacji. Daty te pokazują, że musiało minąć co najmniej 30 lat, by osoby wywiezione na roboty były w stanie zdystansować się do swych przeżyć i spisać je lub zgodzić się na ich rejestrację. Pierwsza fala wspomnień przypada na lata 1975-1985, druga natomiast na schyłek XX w. i początek XXI. Oznacza to zatem, że ciężar bagażu okupacyjnych przeżyć był tak duży, że dopiero dojście generacji wojennej mniej więcej do połowy życia– statystycznie rzecz biorąc –pozwoliło na ich artykulację. W wypadku drugiej fali musiały być to już ostatnie lata życia świadków. Ktoś, kto w dniu zakończenia wojny miał 20 lat, w 2010 r. był 85-letnim starcem.

Jak wiadomo, dystans czasowy z reguły zmniejsza poziom bólu, obiektywizuje ogląd przeszłych wypadków, osłabia emocjonalną blokadę, w wielu wypadkach umożliwia zdystansowanie się wobec doznanej krzywdy (choć nie jej zapomnienie), a tym samym dokonanie analizy zachowań czy postaw obu stron. Tym bardziej ciekawe jest, na ile (i czy w ogóle) zmienił się obraz relacji polsko-niemieckich byłych robotników w Rzeszy, a przede wszystkim, czy zgodnie z potocznym wyobrażeniem („czas leczy rany”) ów dystans czasowy złagodził jego drastyczność. Czy proces ocieplania relacji na poziomie politycznym, a przede wszystkim życiowym, związanym zwłaszcza z licznymi emigracjami do Niemiec, a także okresowymi wyjazdami do pracy, przełożył się na pamięć wcześniejszych doświadczeń? Czy wreszcie obecna wiedza o mechanizmach indoktrynacji niemieckiego społeczeństwa nazistowską ideologią i skali presji, jaką stwarzały zarządzenia, jakim poddani byli niemieccy pracodawcy w zakresie relacji z przydzielonymi im robotnikami z Polski, zmienia aktualne spojrzenie byłych robotników przymusowych?

Na problem ten spojrzymy przez pryzmat relacji zgromadzonych w dwóch tomach zbioru pt. Ocaleni z zatraty, który ukaże się w 2014 r. nakładem Instytutu Pamięci Narodowej. Punkt ciężkości zostanie położony głównie na pierwszy tom, który zawiera relacje mieszkańców ziemi legnicko-lubińskiej, zgromadzone przez lubińskiego dziennikarza Jana Bilińskiego, który od 1964 do 2000 r., a zatem przez 36 lat, spisywał je, chodząc od domu do domu. Zgromadził tysiące wspomnień, na podstawie których tworzył krótkie (bliskie poetyce biogramu) zapisy ludzkich losów. Niewielką część zdążył opracować, inne pozostały w stanie brudnopisowym. Pozostawione przez niego teczki zawierały krótkie wspomnienia-biogramy 468 osób i liczyły ok. 320 stron.

Relacje zebrane przez Bilińskiego reprezentują nader specyficzny wariant oral history: to biogramy liczące średnio ok. trzech czwartych strony, charakteryzujące się wyjątkową ascezą emocjonalną i unifikacją języka. Ich inne cechy to: ostra selekcja faktograficzna, redakcyjna kondensacja i językowe przetworzenie, „cenzura” okupacyjnej makabry (najokrutniejsze nawet przeżycia świadków zostały sprowadzone do pojedynczych zdań), umożliwienie percepcji „statystycznej”, a wreszcie wyeksponowanie nieprzewidywalności i alogiczności wojennych losów. Wśród prawie pięciuset opracowanych przez Bilińskiego biogramów znajduje się 206 relacji z robót w Niemczech. Są wśród nich rejestracje stosunkowo świeże, jak również takie, które spisano przed słynnym orędziem (→ list biskupów polskich do biskupów niemieckich) z 1965 r. Technika écriture minimale powoduje, że zawierają one pamięciowy ekstrakt, a losy ich bohaterów widzimy jakby z wielkiej odległości, panoramicznie. Nie ma w nich skarg, narzekań, lamentów, są tylko podstawowe fakty i konkrety – kto, gdzie, kiedy, w jakich okolicznościach i z jakiego powodu.

Równolegle do prac nad powyższym zbiorem, w latach 2004-2006, prowadziłem akcję zbierania wspomnień z tego samego regionu, ale opartą na innych zasadach. Jej efektem stał się 440-stronicowy zbiór 84 wspomnień, który stanowi drugi tom Ocalonych z zatraty. Relacje zbierało, nagrywało i opracowywało 25 seminarzystów Katedry Dziennikarstwa Uczelni Zawodowej Zagłębia Miedziowego w Lubinie. W późniejszym czasie zespół został uzupełniony o 11 studentów, doktorantów i adiunktów z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej oraz z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. W przeciwieństwie do biogramów Bilińskiego wspomnienia zgromadzone w tym tomie liczą od kilku do kilkunastu stron. Niektórzy spośród młodych redaktorów dbali o emocjonalny dystans w czasie nagrań, inni wchodzili ze świadkami w relacje prawie intymne. Tom drugi Ocalonych… powstał w ciągu trzech lat, pod silną presją czasu, ponieważ zaawansowani wiekiem świadkowie odchodzili lub tracili pamięć (niektórzy nie byli już w stanie autoryzować swoich relacji). Ich opowieści, dążące do biograficznej kompletności, nacechowane są emocjonalnością, chęcią oddziaływania na wrażliwość słuchaczy, tendencją do fabularyzacji i subiektywizacją oglądu własnej sytuacji oraz wypadków okresu II wojny światowej.

225 relacji robotników przymusowych w III Rzeszy, zgromadzonych w pierwszym i drugim tomie Ocalonych z zatraty, to potężne źródło wiedzy o wojnie i jej psychologicznych skutkach. Czytane dziś, uderzają zapisem brutalności i bezduszności niemieckich pracodawców wobec Polaków. Ale są wśród nich także istotne i rozległe rewizje stereotypu „złego Niemca” (→ Krzyżak). O ile zawarte w tym zbiorze świadectwa na temat wywózek na Syberię i na południowe tereny ZSRR, a także rzezi na Polakach, dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów, nacechowane są wciąż wysokim poziomem emocji, relacje z Rzeszy są bardziej wyważone. Zablokowanie przez cenzurę PRL możliwości nie tylko rozliczenia (choćby w symboliczny sposób), ale nawet mówienia o zbrodniach sowieckich i ukraińskich, spowodowało intensyfikację poczucia krzywdy, a także osłabienie zdolności do dostrzegania wyłomów w zbiorowym szale ludobójstwa (a zdarzały się przecież przypadki pomocy, a nawet wspólnego męczeństwa). Rozciągnięta na kilka dziesięcioleci komunistyczna manipulacja pamięcią zbiorową doprowadziła do ich monumentalizacji i eschatologicznej percepcji sowieckich zsyłek do obozów i kołchozów. Były one naturalną odpowiedzią na dość powszechną bezradność poznawczą ofiar (nieznana wcześniej skala terroru i zbrodni, wymazanie ich z dyskursu publicznego przez władze PRL), bezsilność moralną (zanegowanie głównych pojęć cywilizacji chrześcijańskiej, ideologiczna relatywizacja świata wartości), paraliż artykulacyjno-pojęciowy, uniemożliwiający ofiarom adekwatną narrację (brak języka dla opisu realności gułagów), niewygasłe po wojnie i utrzymujące się nawet do naszych czasów uczucie zagrożenia (unikanie mówienia o rzeczach politycznie niebezpiecznych), instynktowne wypieranie przez świadków pamięci krzywd i wszechobecnej przemocy.

Potwierdza to dobitnie, że ocenzurowanie pamięci okrutnych zdarzeń o gigantycznej skali, ograniczenie możliwości ich komentowania, a przede wszystkim opowiadania o nich, prowadzi nieuchronnie do wyłonienia się schematów archetypalnych i religijnych. Dopiero na tym tle jesteśmy w stanie zrozumieć różnicę psychologicznej i moralnej pozycji świadków, relacjonujących krzywdy doznane z rąk sowieckich, ukraińskich i niemieckich. W tym ostatnim wypadku mieliśmy jednak do czynienia z systematycznie dokonywanymi rozliczeniami, z możliwością wysuwania oskarżeń i występowania w roli świadków w procesach przeciwko oprawcom, wreszcie dochodzeniem odszkodowań za utracone zdrowie lub lata przepracowane dla gospodarki niemieckiej. To otwarcie przestrzeni dialogu pamięci stworzyło szanse na zdolność dostrzegania położenia przeciwnika i zauważania – choćby niewielkich – gestów solidarności z jego strony, gdy było to oczywiście możliwe, wreszcie umiejętność przyznania w wielu wypadkach, że oprócz kamiennej dyscypliny i pruskiego reżimu pracy w relacjach z niemieckimi pracodawcami i ich rodzinami zdarzały się gesty ludzkie.

Relacje z pierwszego tomu Ocalonych z zatraty udzielają odpowiedzi na pytanie, jak wygląda dziś obraz Niemców i relacji polsko-niemieckich w oczach byłych robotników przymusowych, ponieważ był on rejestrowany w trakcie niemal 40-letniej misji zbierania ich wspomnień. Autorami 113 wspomnień są mężczyźni, 93 kobiety (w poszczególnych statystykach suma elementów nie zawsze zgadza się z sumą ogólną, ponieważ świadkowie nie w każdym przypadku podawali komplet sugerowanych przez Bilińskiego danych, np. niektórzy nie określali swojego wieku, miejsca urodzenia, pochodzenia społecznego czy wszystkich składników sytuacji egzystencjalnej z czasu pracy przymusowej), co oznacza proporcje 55% do 45%. Zdecydowana ich większość, bo 86 osób (czyli 42%) pochodziło z Polski centralnej, 39 osób (19%) z kresów południowych, z terenów Rzeszy – 12 osób (6%), z ZSRR – 2 (1%), z Danii – 1. Ok. 33% respondentów nie określiło miejsca swojego pochodzenia. O ile proporcja kobiet i mężczyzn nie zaskakuje (w Generalnym Gubernatorstwie, Kraju Warty i okręgu Gdańsk – Prusy Zachodnie wraz upływem czasu liczba zatrudnionych w przemyśle i rolnictwie kobiet rosła systematycznie, sięgając w 1944 r. poziomu od 40-57%), o tyle musi zwracać uwagę miażdżąca przewaga robotników wywiezionych z centrum kraju, bo jest ich dwukrotnie więcej niż kresowiaków. Wśród autorów zebranych przez Bilińskiego wspomnień nie ma żadnego reprezentanta Wileńszczyzny, Nowogródczyzny czy Polesia, choć po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej całe kresy znalazły się w rękach hitlerowskich. Tę dysproporcję łatwo wyjaśnić jednak potężnymi akcjami następujących kolejno masowych wywózek, przeprowadzonych przez władze sowieckie. W momencie ataku hitlerowskiego na Związek Radziecki trwała już czwarta fala deportacyjna. W sumie liczba Polaków wywiezionych z ziem wschodnich sięga 840 tys. osób. W tej sytuacji władze niemieckie musiały prawdopodobnie zrezygnować z dalszego wyludniania tych terenów.

W momencie wywózki ponad połowę (115, czyli 56%) stanowiły osoby w wieku od 15 do 20 lat, 33 (czyli 16%) osób mieściło się w grupie wiekowej od 21 do 25 lat, 13% stanowiły dzieci w wieku od 10-14 lat, 6% poniżej 50 r. życia, tylko 9 osób sytuowało się w grupie od 26 do 30 r. życia (4%), 8 osób (3,9%) liczyło sobie ponad 30 lat, w tym najstarsza 55 lat. Te dane dowodzą, że okupanci wywozili na roboty najchętniej nie osoby w pełni wieku i sił fizycznych, jak na ogół mniemamy, ale głównie młodzież oraz ludzi, którzy zaledwie osiągnęli pełnoletniość. Osób w pełni wieku produkcyjnego (po 20 r. życia) było już trzy razy mniej, za to powyżej 25 r. życia – znikomy odsetek. Zagadka tego dziwnego rozkładu wiekowego polskich robotników ma chyba prostą odpowiedź: najlepszy „materiał roboczy”, a zatem mężczyźni powyżej 18 r. życia, zginęli podczas kampanii wrześniowej lub dostali się do niewoli (w wielu przypadkach polskim jeńcom stawiano ultimatum: rezygnację ze statusu jeńca i zatrudnienie w gospodarce niemieckiej), więc władze niemieckie sięgnęły po młodsze roczniki, zakładając, że łatwiej będzie je przykuć do kieratu, natomiast starsze mogą już stwarzać problemy, więc lepiej je mieć w Generalnym Gubernatorstwie (GG). Ale możliwe też, że władze niemieckie myślały perspektywiczne: wojna może jeszcze potrwać parę lat, więc młodzież uzyska pełnię wieku produkcyjnego.

Dla rozważań nad relacjami polsko-niemieckimi wymienione wyżej dane mają ważkie znaczenie. Można bowiem przyjąć, że stosunek dojrzałych lub wiekowych pracodawców niemieckich do polskiej młodzieży, często na granicy dzieciństwa lub po prostu dzieci, nie mógł być podminowany taką samą wrogością jak do ludzi w pełni dojrzałych, zwłaszcza takich, którzy niedawno zrzucili mundury. Może nawet nosił on znamiona relacji opiekuńczo-rodzicielskich. Przypuszczenie to formułuję z najwyższą ostrożnością, ponieważ tego typu określeń nasi świadkowie naturalnie nie używają, mam jednak prawo tak je interpretować na podstawie charakterystyk i ocen wystawionych „ich” bauerom, majstrom oraz zarządcom. Tego typu cenzurkę wystawiło im bowiem 136 polskich robotników przymusowych, z czego połowa określiła swoich „właścicieli” jako ludzi „dobrych” lub „bardzo dobrych” (63 gospodarzy). Jeżeli dodamy do tego 31 „przyzwoitych”, uzyskamy aż 91 osób, co stanowi 69%liczby tych, którzy się na ten temat w ogóle wypowiedzieli. 70 osób, a zatem 34% wstrzymało się od ocen. Wynika stąd, że liczba dobrych i przychylnych ocen niemieckich pracodawców z lat wojny i okupacji absolutnie przeważa, by nie rzec dystansuje opinie złe. Do „niedobrych”, „złych” lub „okrutnych” Niemców trafiło bowiem 20 młodych Polaków, do „trudnych” – 13, do niejednoznacznych – 4. Bezduszni brutale to ok. 15% spośród nich, zaś „skąpcy i despoci” to 9% bauerów.

Zestawienie ze sobą tych liczb jest znaczące. Mimo że nie rozbijają one martyrologicznej wizji robót przymusowych Polaków w Niemczech, bo jednak ilość cierpień, jakich zaznali – o czym opowiemy za chwilę – była ogromna, to jednak proporcja pozytywnych ocen (blisko 70% do 24%, a zatem prawie 3:1), jaką świadkowie wystawili pracodawcom, a zatem osobom, którym podlegali bezwarunkowo, zarówno w miejscu pracy, jak i zamieszkania, to dowód znacznie mniejszego poziomu postaw nieludzkich przejawianych przez Niemców niż utrwaliło się to w potocznej świadomości. Oczywiście pytaniem otwartym pozostaje, czy jest to wynik upływu czasu, młodego wieku respondentów w czasie wojny, a co za tym idzie nieuchronnego działania mechanizmu tzw. pamięci autobiograficznej, czy systematycznego utrwalania przez komunistyczną propagandę i media – przez wszystkie lata PRL-u – obrazu Niemców jako narodu zbrodniarzy (m.in. w celu pomniejszania skali zbrodni sowieckich), co siłą rzeczy pogłębiało stereotyp la Pologne martyre (→ polski autostereotyp) oraz wizję „odwiecznego germańskiego wroga”. Nie jest też wykluczone, że wraz z upływem czasu niektórzy spośród byłych robotników w Rzeszy mogli dojść do wniosku, że mimo wszystkich ich cierpień bezpośrednie zagrożenie życia Polaków w GG było większe, a zatem ich nieszczęście ochroniło ich być może przed innym nieszczęściem.

Ciekawe rozpoznania przynoszą też oceny postaw i zachowań rodzin niemieckich właścicieli ziemskich. Dokonało ich 10% respondentów, z czego nieznaczna większość (11) określiła je jako wrogie lub co najmniej nieprzyjazne, nieduża mniejszość jako przychylne i życzliwe (10). W moim przekonaniu jest to rezultat bezpośredniego, codziennego kontaktu bauerów z robotnikami przymusowymi i konieczności stałego decydowania o ich losie. Prawdopodobnie w czasie wspólnej pracy fizycznej dochodziło między nimi do nawiązywania pewnego rodzaju „solidarności produkcyjnej”, której nie ulegali już jednak domownicy, postrzegający obcojęzyczną „siłę roboczą” raczej jako „darmozjadów”, ingerujących w ich przestrzeń prywatną. A polscy robotnicy byli w niej obecni praktycznie stale, nawet jeżeli obejmowało to tylko obejście lub części gospodarcze (stajnie, stodoły, szopy itp.).

Kluczowe są jednak informacje na temat ich szczegółowych relacji z pracodawcami. Wypowiedziało się w tej kwestii 95 osób, a zatem 46%, z czego 60 określiło je jako dobre (63%), 16 jako nieludzkie (17%), 15 jako tolerancyjne (16%), 3 jako „regulaminowe” (3%), jedna jako „nieufne” lub „pełne rezerwy” (1%). W zakresie „dobrych relacji” pojawiały się różne sformułowania, na ogół synonimiczne do „dobrego traktowania”, a zatem relacji Niemców do Polaków, a nie odwrotnie (choć i takie określenia – choć rzadko – się pojawiają). W pierwszym rzędzie oznaczają one bezkonfliktową kohabitację, obejmującą – zabronione przez przepisy niemieckie i skutkujące dotkliwymi karami administracyjnymi – wspólne spożywanie posiłków (15%), brak agresji i dobre traktowanie (10%), wspólne słuchanie radia (6%), dyskusje na tematy na ogół niezwiązane z polityką (choć bywały i takie), wreszcie nawet zażyłość czy rodzaj ostrożnej przyjaźni (3%). Osobną formą tych dobrych relacji były kontakty intymne (24%), o czym powiemy za chwilę obszerniej. W niedużym stopniu, ale ujawniały się też postawy solidarności wobec Polaków (np. pomoc zbiegom, przyjmowanie do pracy osób, które uciekły od sadystycznych gospodarzy czy otwarte potępianie sąsiadów za krzywdzenie robotników). Zaskakująco śmiałe zachowania przejawili w tym zakresie czterej niemieccy gospodarze sportretowani we wspomnieniach polskich robotników: pierwszy z nich dotkliwie pobił niemieckiego donosiciela za spowodowanie śmierci robotnika, drugi w podobny sposób poskromił donosiciela-Ukraińca, trzeci zaskarżył sąsiada za zabicie Polaka (sprawca trafił do Gross Rosen), czwarty zwolnił z pracy młodą Niemkę, gdy za przypadkowe ubrudzenie jej gnojem w czasie pracy przez jednego z Polaków złożyła na niego skargę na gestapo, co spowodowało jego śmierć w Mauthausen (zanim zginął, niemiecki pracodawca wysyłał mu do obozu paczki). Ta postawa, co interesujące, znalazła poparcie miejscowych policjantów. W grupie tych pozytywnych postaw wymienić też należy pokątny handel, a także różne formy wzajemnego zainteresowania, związanego na ogół z podziwem Polaków dla pracowitości Niemców i sprawności niemieckiej organizacji pracy.

Jako osobną kategorię wyróżnić należy tragiczne z zasady przypadki relacji o charakterze uczuciowym lub erotycznym. Z reguły mowa o relacjach z drugiej ręki, tj. niedotyczących samych świadków, lecz ich znajomych z tej samej wsi lub z sąsiednich, ponieważ nikt z Polaków zadenuncjowanych przez sąsiadów lub schwytanych na tym surowo zabronionym przez nazistowskie prawo procederze nie przeżył – poza jednym przypadkiem „głuchej” solidarności wsi (Niemka donosiła ciążę, Polak się „ukrył”), wszyscy zostali powieszeni lub wylądowali w obozie. Dominowały oczywiście amory polskich robotników z młodymi Niemkami (choć sporadycznie bywało i odwrotnie). Mówiąc brutalnie, ofiarami tych romansów byli praktycznie zawsze mężczyźni. Przyczyną takiej dysproporcji była dramatycznie zachwiana proporcja między ilością niemieckich kobiet a mężczyzn, którzy przebywali na froncie. Częstotliwość relacji erotycznych pomiędzy polskimi robotnikami przymusowymi a Niemkami świadczy o wyjątkowej determinacji lub dużej bezmyślności młodych Polaków. Tragiczne konsekwencje tych samobójczych romansów w postaci publicznych egzekucji oglądało na własne oczy lub poznało z bezpośredniego przekazu znajomych Polaków z sąsiednich wsi aż 10% wszystkich świadków. Uwiedziona lub „zgwałcona” Niemka (bo tak kwalifikowano z zasady tego typu zdarzenia) zostawała publicznie napiętnowana, czasem również skazana na więzienie lub obóz.

Fakty te świadczą o tym, że nawet w czasie trwania wojny pomiędzy wrogami, względnie über- i untermenschami, rodziły się uczucia, bo nie da się chyba tych amorów wytłumaczyć wyłącznie niemożnością rozładowania przez Frauen und Fräulein popędu seksualnego pod nieobecność niemieckich mężczyzn. Żeby bowiem do takiego „zbrukania rasy” doszło, w psychice niemieckich kobiet musiał dokonać się akt odrzucenia nazistowskiej teorii o niższości rasowej Słowian, a zatem „uczłowieczenia” przydzielonego do pracy niewolnika. Ciekawym, a zarazem wzruszającym w swojej szlachetnej prostoduszności, i tym samym wartym odnotowania, jest przypadek bauera, który zakochał się w pewnej polskiej robotnicy do tego stopnia, że zamiar ożenku zgłosił miejscowym władzom, co skończyło się naturalnie aresztowaniem obojga i zesłaniem Niemca do obozu koncentracyjnego.

Kolejnymi formami postaw, które należy objąć określeniem „dobre relacje” były różne formy tolerancji i cichej sympatii Niemców wobec pracujących u nich Polaków. Najczęściej przejawiało się to w skrytym dokarmianiu, wzajemnym zaufaniu, legalizowaniu zatrudnień po nieudanych ucieczkach, pomocy Polakom pracującym u sąsiadów lub wspólnym dokarmianiu jeńców, tolerowaniu nocnych spacerów, a nawet hańbiących rasę romansów, przymykaniu oka na kradzieże żywności, wreszcie w zdolności do zmiany swojego postępowania wobec robotników po ich skargach w Arbeitsamcie. Nie było to zachowanie typowe, bo na ogół tego typu interwencje kończyły się poskromieniem niezadowolonych przez policjanta na posterunku (bicie pałkami lub pięściami, kopanie) lub przez bauera we własnym obejściu (włącznie z zabiciem).

Trzecim pod względem częstości występowania rodzajem relacji między Polakami i Niemcami były stosunki wrogości i nienawiści. Niemal zawsze wyrażały się one przemocą fizyczną wobec Polaków, a niekiedy (zdecydowanie rzadziej) psychiczną. Odnotowuje je 17% spośród świadków, którzy wypowiedzieli się na temat obustronnych relacji. Najczęstsze było naturalnie bicie pięściami (często też policzkowanie), uderzanie kijem lub laską (często po głowie), kopanie, ale niektórzy bauerzy stosowali również formy mniej banalne (np. uderzanie – głównie kobiet – młotkiem w brzuch). Najczęściej bito za tzw. „brak dyscypliny”, „lenistwo”, rozmowy w pracy, palenie papierosów, źle przyszyty winkiel itp. W wielu przypadkach agresja pracodawców rosła wraz ze zbliżaniem się frontu. Jako charakterystyczny przejaw nieludzkiego egoizmu dwoje świadków podaje zachowanie ich niemieckich gospodarzy, którzy podczas alianckich bombardować ukryli wraz z rodzinami w bunkrach, radząc zostawionym na zewnątrz Polakom rozproszenie się wśród drzew w okolicy.

Zdarzały się też – choć nieczęsto – przypadki systematycznego sadystycznego nękania lub gwałtów. Choć przemoc seksualna pojawia się we wspomnieniach rzadko, można przypuszczać, że skoro tak częste były relacje erotyczne Polaków z Niemkami, to i niemieccy mężczyźni nie omijali pewnie wstydliwie wzrokiem kolan młodych Polek, które były kompletnie bezbronne wobec ich erotycznych zachcianek. W końcu ewentualna kara dla niemieckich sprawców nie oznaczała zagrożenia życia, bo zawsze mogli argumentować, że byli prowokowani (→ piękna Polka). Poza tym pamiętać należy, że zgwałcona, składając skargę do władz niemieckich, ryzykowałaby wyrokiem śmierci, a już na pewno obozem koncentracyjnym. Można zatem przypuszczać, że zjawisko przemocy seksualnej bauerów, zarządców i strażników wobec polskich robotnic istniało, tyle że uległo tabuizacji lub wymazaniu z pamięci. Jest to wyjaśnienie tym bardziej prawdopodobne, że świadectw gwałtów nie znajdziemy także we wspomnieniach Polek zesłanych do gułagu (podczas gdy opracowania historyczne potwierdzają powszechność tego zjawiska). Niewolenie należało do „naturalnego” sowieckiego porządku rzeczy, a tzw. „chóralne” gwałty urków stanowiły wręcz rodzaj publicznych popisów seksualnego rozwydrzenia. Mimo to wydarzenia takie w zasadzie nie znalazły swoich kronikarskich zapisów.

Potwierdzeniem fatalnego położenia robotników była częstotliwość i uporczywość ucieczek z robót w Rzeszy. Co piąta osoba (21%) była ich świadkiem lub wręcz inicjatorem. Trzy czwarte spośród nich podjęło taką próbę osobiście, jednak w większości przypadków zakończyła się ona niepowodzeniem. Uderza to, że wielu świadków podjęło to ryzyko (grożące obozem lub więzieniem), deklarując jednocześnie dobre stosunki z bauerem. Do takich desperackich kroków popychało ich więc nie tylko (lub nie tyle) złe traktowanie, lecz przede wszystkim tęsknota za domem i rodziną, niezgoda na pozbawienie wolności i zepchnięcie do roli podludzi.

Na ogół robotników umieszczano w drewnianych barakach, przeznaczonych na ten cel budynkach (np. klasztorach, zapleczach placówek rolnych itp.), zbiorowych sypialniach przy gospodach, wagonach kolejowych, altanach i różnego rodzaju pomieszczeniach gospodarczych. Były one zazwyczaj nieogrzewane (zwłaszcza komórki, strychy itp.), więc robotnicy marzli i często chorowali (zwłaszcza zimą). Nie mieli co liczyć na pomoc medyczną, bo pracodawcy traktowali ją jako ostateczność. Tylko trzech autorów wspomnień było leczonych w szpitalu, z czego jeden w psychiatrycznym. Interwencje ambulatoryjne też były incydentalne, bo skorzystały z nich tylko trzy osoby, na ogół po wypadkach przy pracy (zmiażdżenie palców, złamanie kończyny, pomieszanie zmysłów po upadku na głowę z wozu). Higiena była fatalna, bo o kąpielach w łaźni wspomina tylko jedna osoba, odzież (oczywiście używaną) otrzymały jednorazowo tylko dwie osoby (za kupno sukienki na „skombinowaną” kartkę jedną z bohaterek wysłano do obozu), a w drastycznych przypadkach marznięcia ratowano się wkładaniem pod ubrania papierowych worków lub gazet (za co również wymierzano surowe kary). Urlopów udzielono zaledwie siedmiu osobom, co było zresztą dobrą okazją do samowolnego ich „przedłużenia”, a zatem ucieczki, kończącej się zwykle aresztowaniem i powrotem w to samo miejsce (co wiązało się na ogół z pogorszeniem relacji i warunków) lub skierowaniem do innego gospodarstwa.

Oczywiście problemem podstawowym było wyżywienie. Jako „niewystarczające”, co traktować należy jako eufemizm, określa je 14% respondentów, z czego dotkliwego głodu doświadczyło 4%. Objawiał się zwykle bolesnymi kurczami żołądka, utratą wagi (w kilku przypadkach o połowę), skrajnym osłabieniem. W niektórych przypadkach bauerzy zmuszali swoich pracowników do żywienia się „obrzydliwościami”, czyli na ogół zgnilizną (niektórzy świadkowie mówią o spożywaniu np. pokarmów z robakami, nadmieniając z zażenowaniem, że bauerzy jedli je z nimi – na zachętę). O dobrym jedzeniu („smaczne”, „smakowite”, „możliwe”, „pożywne” itp.) wspomina tylko 3% respondentów. Kombinowanie, tj. kradzieże owoców, pokątne uśmiercanie świń itp., udawało się tylko nielicznym i groziło tak poważnymi konsekwencjami (na ogół natychmiastowe rozstrzelanie lub obóz), że obawiano się go podejmować. Uderzające jest to, że wysoki procent określeń pracodawców jako ludzi dobrych (jak pamiętamy 50%) nie pokrywa się bynajmniej z dobrym żywieniem polskiego personelu (14%). Można przyjąć, że taki był standard żywnościowy dla wszystkich robotników lub tak dalece pogorszył się on również dla ludności niemieckiej. Równie dobrze można by jednak przyjąć, że korzystali z tzw. „drugiego kotła” - tego samego, co zwierzęta gospodarskie.

O swoim stosunku do pracy mówiło zaledwie pięć osób, z czego tylko dwie znajdowały w niej przyjemność, trzy natomiast określały ją jako „morderczą”, „fatalną” lub „haniebną” (np. praca w wiklinowych koszach na głowach). Pozostałe unikały jakichkolwiek wypowiedzi na ten temat. Intrygujące w tym kontekście są informacje o zarobkach: aż 10% respondentów otrzymywało niewielką zapłatę. Aby dopełnić obraz tego, co wolno było robotnikom i jak szeroką przestrzeń dla prywatności zostawili im pracodawcy, trzeba dodać, że do uczestnictwa w mszach (raz w miesiącu) dopuszczanych było 3% spośród nich, do spowiedzi 1%, za to warto dodać, że dwójka świadków odnotowuje w tym zakresie przyjazne gesty ze strony gospodarzy: w jednym przypadku dziedzic pożyczał bryczkę, w drugim właściciel oferował traktor, ponieważ świątynia znajdowała się w dużej odległości.

W gospodarstwie czy majątku ziemskim, a tym bardziej w fabryce, pojęcie czasu wolnego dla robotników przymusowych odnosiło się na ogół do czasu snu, ale jednak znajdowano pewne marginesy – zwykle po zakończeniu prac polnych, oporządzeniu bydła oraz trzody. Mówi o nich 15% ankietowanych. Wykorzystywano ten czas na kontakty z innymi Polakami z tych samych miejscowości (rzadziej z sąsiednich), na spotkania w gospodach, gdzie raczono się nie tylko piwem. Nieliczni działali w kółkach teatralnych, incydentalnie bywali w kinie lub cyrku, słuchali radia lub muzykowali. Tylko 4% autorów relacji dzieliło go (ale okazjonalnie) ze swoimi pracodawcami.

Jeśli chodzi o zachowania i postawy innych bauerów (np. sąsiadów) wobec zatrudnionych u nich Polaków, proporcja ocen pozytywnych do negatywnych jest zdecydowanie po stronie postaw przychylnych wobec robotników przymusowych. Dokumentuje je bowiem 13% świadków, o brutalności i okrucieństwie natomiast mówi 9%. O przejawach przyjaźni lub koleżeństwa wspomina 1,5%. W wypadku grupy zachowań „cywilizowanych” mamy do czynienia z postawami podobnymi jak u „własnych” bauerów, niemniej warto zacytować najczęściej pojawiające się określenia: „w naszej wsi nie nękano Polaków”; „nasi nie byli poszkodowani w miasteczku”; „nikt u nas nie uciekał, bo mieliśmy dobre warunki”; „nie było przypadków karania lub mordowania Polaków”; „dzielili się z nami jedzeniem, gdy nadchodził front”. Z bardziej nietypowych zachowań należałoby odnotować szczodrobliwość pewnej Niemki, która z powodzeniem dzieliła się łożem z trzema robotnikami jednocześnie (uprzedzeni o niebezpieczeństwie czmychnęli), tolerancję wobec pracownika schwytanego na słuchaniu „Londynu” i studiowaniu map gospodarza (wypuszczony po przesłuchaniu), oskarżenie przez niemieckiego gospodarza swego sąsiada o umyślne zabicie Polaka (sprawca wylądował w obozie), a nawet obdarowanie polskiego robotnika bochenkiem chleba i margaryną przez oficera SS (!).

Jeśli chodzi o konflikty z własnymi gospodarzami, wspomina o nich co piąty spośród autorów wspomnień (40 osób), co stanowi poważną liczbę. Nieco ponad jedna trzecia (15 osób) miało konflikty drobne, które można nazwać zatargami, dwie trzecie zaś poważne, których konsekwencją były rany i przypadki śmiertelne. W kategorii wydarzeń drobnych dominują awantury, głównie po złożeniu przez polskich robotników skarg na swoich pracodawców (np. za stosowanie przemocy, głodzenie, brak butów, zapchlony barak lub szemrane interesy). Na osiem znanych przypadków, w dwóch spowodowało to reakcję władz i poprawę sytuacji, w pozostałych zatuszowanie sprawy i wzmożoną agresję. Dochodziło również do konfliktów, których konsekwencje były poważne. Z reguły mowa o buntach i bójkach spowodowanych wybuchem złości, urażoną ambicją i różnicą poglądów, co kończyło się poturbowaniem gospodarza lub robotnika. Zdarzały się czasem niebezpieczne szarpaniny z widłami lub nożem w ręku, kiedy indziej ciężkie mordobicia, czasem z narzędziami gospodarskimi w ręku, co nie zawsze dla bauerów kończyło się dobrze. W sześciu przypadkach konflikty skończyły się zabójstwami na gospodarzach lub członkach ich rodzin, na ogół przy pomocy młotków, noży lub wideł. Po bauerach najczęściej ofiarami padały ich żony. 

Nowe doświadczenia wojenne przyniosło wkroczenie na rdzenne ziemie niemieckie Armii Czerwonej. Był to rodzaj apokalipsy, w której ofiarami stały się niemieckie kobiety, dzieci i starcy (zob. Hytrek-Hryciuk 2010, 201). Wspomnienia polskich robotników przymusowych z obu tomów Ocalonych z zatraty dokumentują doznany szok i rodzaj współczucia, a niekiedy nawet poczucie wspólnoty losu z Niemcami. Postępowanie sowieckich żołnierzy z ludnością niemiecką, szczególnie z kobietami, budziło wśród polskich świadków przerażenie, odrazę i bunt moralny, choć przecież doznali od Niemców wielu krzywd. Nietrudno domyślić się, że okrucieństwa dokonywane przez Sowietów na ludności cywilnej, które znamy z niemieckiej literatury wspomnieniowej (zob. Zeidler 2008), objęły także w pewnym stopniu polskich robotnikach przymusowych, a przede wszystkim polskie kobiety. Dla Rosjan każdy, kto pracował dla Niemców, był w zasadzie zdrajcą, więc często – ale na szczęście nie zawsze – traktowany był jak oni. Szczególnie kobiety. Niestety większość spośród zgromadzonych w Ocalonych… relacji notowano w czasach głębokiego PRL-u, gdy temat bestialstwa Armii Czerwonej stanowił absolutne tabu. Jest nim zresztą nawet i dzisiaj. Z naszego, tj. rekonstruującego polsko-niemieckie relacje z lat 1940-1945, punktu widzenia należy tego żałować, bo nieliczne wspomnienia autorów, którzy nie bali się mówić prawdy, świadczą o krótkim okresie – wymuszonej przez sytuację – wspólnoty niemieckiego i polskiego losu.

Nie znalazłem – podkreślam to z naciskiem – ani jednej relacji polskiego robotnika przymusowego, który wyrażałby satysfakcję z powodu tego, co spotkało ludność niemiecką z rąk żołnierzy Armii Czerwonej. Choć byłoby to psychologicznie uzasadnione. Trudno powiedzieć, czy zrozumienie dla tragicznego losu niemieckiej ludności cywilnej wynikało bardziej z „ujemnego” bilansu cierpień czy z odruchów człowieczeństwa. Jakkolwiek by było, w tych tragicznych chwilach Polacy i Niemcy pomagali sobie, wspólnie uciekali, ukrywali się, udzielali sobie rad, dzielili się jedzeniem.

Wbrew utrwalonemu w świadomości Polaków stereotypowi „okrutnych Niemców” opowieści robotników przymusowych przynoszą zaskakująco często dowody względnie dobrego (jak na warunki wojenne) traktowania Polaków, a niekiedy i sympatii. Wspomniane przypadki brutalności bauerów lub członków ich rodzin często wynikały ze zwykłego prymitywizmu, trudnego charakteru, otumanienia przez faszyzm, subiektywnego poczucia krzywdy (np. śmierć syna w trakcie kampanii wrześniowej lub na froncie wschodnim versus „bezpieczeństwo” młodych Polaków w głębi Rzeszy). Nierzadko też relacje ujawniają, że niemieccy gospodarze równie bezpardonowo traktowali własne dzieci lub niemieckich pracowników. Nie oznacza to bynajmniej, by doświadczenia polskich pracowników były wolne od przemocy czy brutalności doznawanej ze strony Niemców. Obywatelom Rzeszy tak intensywnie wpajano mesjanistyczną wizję wyższości Aryjczyków nad Słowianami, że na efekty nie trzeba było długo czekać, zwłaszcza że głębię podziału na „rasę panów” i „siłę roboczą” utrwalano i potwierdzano szczegółowymi zarządzeniami, nakazującymi najwyższą surowość wobec ludzi „niższych rasowo”. W praktyce oznaczało to stosowanie wobec nich przemocy. Niemieccy gospodarze, którzy niespodziewanie stali się posiadaczami słowiańskich niewolników, zostali więc tym samym – w sensie dosłownym – panami ich życia i śmierci, i niejednokrotnie z tej władzy korzystali. W tej kwestii liczby są nieubłagane: najliczniejsza grupa osób (128) doznała represji osobiście lub była ich świadkami (62%). Niemal jedna trzecia spośród nich udokumentowała konkretne zbrodnie i przestępstwa dokonane w Niemczech na Polakach.

Intencją nazistów było stworzenie systemu separacji rasowo-klasowej, który ustawiłby relacje pomiędzy narodem „panów” i „niewolników” w taki sposób, by zniszczyć lub zdegradować żywioł polski. W odniesieniu do robotników przymusowych ta strategia nie przyniosła spodziewanych efektów, ponieważ zadziałały tzw. oddziaływania relacyjne, będące elementarną formą komunikacji międzyludzkiej, uruchamiając, a może lepiej byłoby rzec – przemycając, elementarne ludzkie odruchy: współczucie, litość, dobroć. One zaś w sposób dyskretny podmywały postawy narzucone przez dekrety, zarządzenia i nazistowską propagandę. Ale nie da się powiedzieć, choć dobrze brzmiałoby to w czasach pojednania i dyskontowanego medialnie wybaczenia win, że zwyciężył pierwiastek ludzki, czyli humanitas. On się tylko ujawnił i stale był obecny, choć – według nazistów – miało być odwrotnie. Na co dzień jednak rządziła relacja komunikacyjna, charakterystyczna dla systemów totalitarnych, którą Stanisław Lem nazwał bezceremonialnie „rozmową dupy z kijem albo Heroda z dziećmi” (Tako rzecze… 297).

 

Bibliografia

B. Beck, Massenvergewaltigungen als Kriegsverbrechen. Zur Entwicklung des Völkerrechts, [w:] W. Wette, G. Ueberschär (red.), Kriegsverbrechen im 20. Jahrhundert, Darmstadt 2001.

S. Bereś, Tako rzecze… Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Kraków 2002.

S. Bereś (red.), Ocaleni z zatraty. Biografie mieszkańców ziemi legnicko-lubińskiej, t. 1-2, Wrocław 2014.

W. Bonusiak (red.), Polscy robotnicy przymusowi w Trzeciej Rzeszy, Rzeszów 2005.

Dzieciństwo i młodość ze znakiem »P«. Wspomnienia, oprac. B. Kozielło-Poklewski, B. Łukaszewicz, Olsztyn 1982.

J. Hytrek-Hryciuk, „Rosjanie nadchodzą”. Ludność niemiecka a żołnierze Armii Radzieckiej (Czerwonej) na Dolnym Śląsku w latach 1945-1948, Wrocław 2010.

K. Kersten, Repatriacja ludności polskiej po II wojnie światowej (Studium historyczne), Wrocław 1974.

J. Kranz Praca przymusowa w III Rzeszy : fakty i refleksje po 50 latach, Warszawa 1998.

Cz. Łuczak, Praca przymusowa Polaków w Trzeciej Rzeszy, Warszawa 1999.

Cz. Łuczak, Praca przymusowa Polaków w Trzeciej Rzeszy i na okupowanych przez nią terytoriach innych państw (1939-1945), Poznań 2001.

Cz. Madajczyk, Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, t. 1-2, Warszawa 1970.

A. Mendel, Ta nasza młodość. Praca przymusowa dziewcząt i kobiet w niemieckich rodzinach w latach 1939-1945 (rozmowy z Polakami i Niemcami), Poznań 1998.

Ostmark. Wspomnienia Polaków z robót przymusowych w Austrii w latach 1939-1945, Warszawa 2011.

Ostpreussen. Wspomnienia Polaków wywiezionych na roboty przymusowe do Prus Wschodnich w latach 1939-1945, Warszawa 2010.

Położenie polskich robotników przymusowych w Rzeszy 1939-1945, oprac. Cz. Łuczak, Poznań 1975.

Praca przymusowa Polaków pod panowaniem hitlerowskim 1939-1945, oprac. A. Konieczny, H. Szurgacz, Poznań 1976.

Praca przymusowa Polaków na rzecz III Rzeszy w latach 1939-1945 (Wybór wspomnień), oprac. S. Kasperski, K. Lenart, Przemyśl 1999.

Robotnicy przymusowi III Rzeszy, Łódź 2002.

W. Roszkowski, Praca przymusowa obywateli polskich na rzecz Trzeciej Rzezy na tle niemieckiej okupacji w latach 1939-1945 [w:] Zachować pamięć. Praca przymusowa i niewolnicza obywateli polskich na rzecz Trzeciej Rzeszy w latach 1939-1945, Warszawa-Berlin 2009.

K. Ruchniewicz, Ludzie jako wojenne łupy. Polscy robotnicy przymusowi w gospodarce III Rzeszy, [w:] Praca przymusowa. Niemcy, robotnicy przymusowi i wojna. Katalog, Weimar 2013.

K. Ruchniewicz , Polskie zabiegi o odszkodowania niemieckie w latach 1944/45-1975, Wrocław 2007.

E. Seeber, Robotnicy przymusowi w faszystowskiej gospodarce wojennej, Warszawa 1972.

Świadkowie historii. Represje niemieckie wobec obywateli polskich w okresie II wojny światowej. Materiały do nauczania historii, Warszawa 2010.

J. Święch, Okupacja a stereotypy. Studium z dziejów poezji konspiracyjnej 1939 – 1945, Warszawa 1977.

Ulm – miasto naszej młodości i cierpienia. Relacje byłych robotników przymusowych Zakładów Telefunken w Łodzi i Ulm n/Dunajem, oprac. P. Chmielewski, Łódź 1999.

Zachować pamięć. Relacje o wspomnienia obywateli polskich z pracy przymusowej i niewolniczej na rzecz III Rzeszy,T. 1-2, Warszawa 2005-2006.

Zachować pamięć. Praca przymusowa i niewolnicza obywateli polskich na rzecz Trzeciej Rzeszy w latach 1939-1945, Warszawa 2007.

M. Zeidler, Die Rote Armee auf deutschem Boden, [w:] Das Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg, t. 10 (Die militärische Niederwerfung der Wehrmacht), wyd. Militärgeschichtliches Forschungsamt, München 2008.

Ze znakiem »P«. Relacje i wspomnienia robotników przymusowych i jeńców wojennych w Prusach Wschodnich,oprac. B. Koziełło-Poklewski, B. Łukaszewicz, Olsztyn 1977.

Ze znakiem »P«. Relacje i wspomnienia z robót przymusowych w Prusach Wschodnich w latach II wojny światowej, oprac. B. Koziełło-Poklewski, B. Łukaszewicz, Olsztyn 1985.

http://www.zwangsarbeit-archiv.de

 

Bereś, Stanisław, prof. dr hab., historyk literatury, krytyk, eseista, poeta, tłumacz; profesor zwyczajny w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego; redaktor naczelny serii Biblioteka Narodowa. Zainteresowania badawcze: literatura polska doby dwudziestolecia międzywojennego, okresu wojny i okupacji, literatura powojenna, literatura emigracyjna, proza, poezja i krytyka literacka doby PRL-u. Ważniejsze publikacje:Stanisław Kowalczyk: Kradzieże brylantów, (wstęp, wybór, oprac., posł.), Wrocław 2006; Salon III Rzeczpospolitej (wstęp, red., oprac.), t. 1, Wrocław 2006; Wojaczek wielokrotny. Wspomnienia, świadectwa, relacje (wraz z Katarzyną Baterowicz-Wołowiec), Wrocław 2008; Salon III Rzeczpospolitej (wraz z U. Glensk), t. 2, Wrocław 2009; Okruchy Atlantydy. Wrocławski riff, Wrocław 2011.