Robert Traba

Polska i niemiecka kultura pamięci

Polska i niemiecka kultura pamięci


1. Między 18. a 20. marca 2013 r. II program publicznej telewizji niemieckiej (ZDF) wyemitował trzyczęściowy serial Nasze matki, nasi ojcowie (Unsere Mütter, unsere Väter, reż. Philipp Kadelbach, prod. Nico Hoffmann, 2013). Emisję poprzedziła intensywna kampania reklamowa, której głównym motywem było „nowe spojrzenie na niemieckie uczestnictwo w II wojnie światowej”. Film okazał się największym sukcesem frekwencyjnym niemieckiej telewizji publicznej, jeżeli chodzi o prezentację produkcji historycznej: trzy części obejrzało łącznie 10 mln widzów, a przez następny miesiąc pokazywany był jeszcze kilka razy w stacjach regionalnych. Po filmie zapadła cisza. Pojawiły się pojedyncze głosy, zarówno krytyczne, jak i pochwalne, ale serial ów nie wywołał w Niemczech żadnej większej publicznej dyskusji ani nie wzbudził kontrowersji. Dysonans między głośną zapowiedzią filmu a jego społeczną akceptacją czy wręcz afirmacją przedstawionego w nim obrazu wojny dowodził jednego: duża część niemieckiego społeczeństwa oczekiwała takiej właśnie interpretacji własnej przeszłości. Z kolei już w marcu przez polskie media przetoczyła się pierwsza burza w reakcji na Nasze matki, naszych ojców. Kulminacją fali oburzenia i zdeprecjonowania historycznej wartości filmu była polska premiera w czerwcu 2013 r. „Skandal”, „manipulacja”, „Niemcy na nowo piszą historię”, „Kaci zrównują polskie bohaterstwo w walce przeciw nazistom z czynami esesmanów i mordowaniem przez nich Żydów” – taka była poetyka tytułów w większości polskich mediów. Odbiór filmu w Polsce i w Niemczech jak w soczewce ukazał polsko-niemieckie różnice w postrzeganiu najnowszej historii.

Istota zderzenia polskich i niemieckich wyobrażeń przeszłości dotyczyła ok. 20-minutowego fragmentu (film trwał łącznie 4,5 godziny), w którym pokazano obraz Armii Krajowej (AK) jako bandy partyzantów, których motywem działania była chciwość i nienawiść do Żydów, a nie chęć wyzwolenia własnego kraju. W rzeczywistości była to największa, obok partyzantów jugosłowiańskich, podziemna armia walcząca przeciw okupacji niemieckiej w Europie. Latem 1944 r. liczba żołnierzy AK wynosiła 390 tys. Dla niemieckich twórców filmu wątek AK pełnił jedynie rolę drugorzędnego epizodu, który miał mocniej wyeksponować jeden z głównych tematów serialu: tragiczne losy jednego z pięciu bohaterów – niemieckiego Żyda Davida Goldsteina. W końcu film można uznać za niemiecko-niemiecką dyskusję o „szaleństwie wojny”, o własnych zbrodniach, ale i ofiarach rządów nazistowskich. Jednak dla polskich widzów było to zbezczeszczenie symbolu narodowego, bohaterstwa i ofiary, jaką ponieśli Polacy w walce z Niemcami hitlerowskimi i Związkiem Sowieckim. Niemiecka ignorancja spotkała się z (uprawnioną historycznie) polską nadwrażliwością. Nigdy w ciągu ostatnich 20 lat w Polsce nie zareagowano z takim jednoznacznym oburzeniem na niemieckie kreowanie historii (również czołowi politycy, z ministrem spraw zagranicznych na czele). W niemieckiej prasie pojawiły się pojedyncze głosy poparcia dla polskiego stanowiska.

Fałszujący historię wątek polski mógł być efektem niedbalstwa albo dyletanctwa odnośnie do realiów okupacji Polski. Obraz „antysemickich Polaków” nie budził wśród niemieckich odbiorców najwyraźniej żadnych większych wątpliwości, chociaż w rzeczywistości postawy społeczeństwa polskiego wobec Żydów były zróżnicowane, wahając się między bezinteresowną pomocą z narażeniem własnego życia a realnym udziałem w Judenjagd, czyli polowaniu na Żydów. Ten jednostronnie negatywny obraz wszedł jednak w główny nurt opowieści o tzw. współsprawcach Holokaustu. Wyjątkowość Holokaustu zdominowała z kolei zachodnioeuropejską pamięć o tragedii II wojny światowej. Wyraźną tendencją jest próba uniwersalizacji i analogizacji zachodnioeuropejskiej pamięci (w efekcie owej dominacji), która jednocześnie stwarza wygodną pozycję interpretacyjną dla niemieckiej wersji pamiętania historii XX stulecia.

2. Banalny wydawałoby się spór o to, czy istnieje pamięć zbiorowa, wcale nie jest bez znaczenia. Uporczywie przywoływany jest z różnych perspektyw. Z jednej strony sens zbiorowego pamiętania negują artyści i pisarze („przecież istnieje tylko pamięć indywidualna”), również historycy, odwołujący się do twardych faktów z tzw. historii zdarzeniowej. Z drugiej strony politycy fetyszyzują zbiorową pamięć koniecznością uprawiania polityki historycznej. Trudności dodatkowo dostarcza fakt, że pamięć obejmuje zarówno pamiętanie, jak i zapominanie, co już samo w sobie prowadzi do dylematu: jak wiele pamiętania/zapominania potrzebuje społeczeństwo, by mogło funkcjonować w ramach demokratycznych reguł? Traktując „własną” pamięć (indywidualną czy zbiorową) jako jedynie prawdziwą, otwieramy przestrzeń permanentnych konfliktów. Nie istnieje czysto biologiczny wymiar zbiorowego pamiętania, ale również indywidualne („naturalne”) pamiętanie nie jest jedynie zjawiskiem z zakresu psychologii. Każdy człowiek, funkcjonując w grupie, definiuje indywidualną odrębność i jednocześnie przynależność do „swojej” grupy poprzez odniesienia do przeszłości rodzinnej, etnicznej, regionalnej, społecznej. W ten sposób pamięć indywidualna skazana jest na ciągłą interakcję ze światem wyobrażonym, powstającym w procesie konstruowania tożsamości grupowej (np. narodowej), która tworzy jej „ramy społeczne” (zob. Halbwachs 1969). Pamięć zbiorowa przestaje być intelektualną fikcją. Jest dynamicznym procesem identyfikacji z wybranymi fenomenami historycznymi. Proces ten za pomocą praktyk społecznych, takich jak polityczne rytuały, wznoszenie pomników czy edukacja szkolna, rozgrywa się zarówno w naszych głowach, jak i w przestrzeni publicznej. Uczestnicząc w publicznych działaniach kreujących obrazy przeszłości w przestrzeni publicznej, stajemy się nolens volens aktorami procesu konstruowania pamięci zbiorowej.

Horyzont kreowania obrazów przeszłości wyznaczają aktualnie dominujące trendy, uwarunkowania polityczne i kulturowe. Przeszłość w teraźniejszości zawsze odpowiada na ideowe zapotrzebowanie współczesności, a nie na wyzwanie intelektualne w celu rekonstrukcji historycznych zjawisk i procesów. Dla przykładu, w Polsce do 2000 r. nie było w publicznym dyskursie odniesienia do niechlubnej postawy części społeczeństwa polskiego wobec Żydów, zarówno w czasie wojny – jako pomagierów w niemieckim programie Zagłady, jak i po wojnie – w ramach tworzenia „czystego” etnicznie komunistycznego państwa narodowego. Dopiero książka Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi (2000) odblokowała publiczną debatę na ten temat. Jedwabne jako synonim nacechowanej wrogością postawy Polaków wobec Żydów weszło – niezależnie od ideologicznych sporów – do kanonu polskiej pamięci zbiorowej. Otwartym pozostaje jedynie pytanie o to, jakie miejsce i w jakie formie w nim zajmie.

Wydarzenia z przeszłości żyły i żyją w pamięci indywidualnej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, niezależnie od ich miejsca w pamięci kulturowej. Często jednak nawet w rodzinie ulegają marginalizacji, jakby w oczekiwaniu na odpowiedni moment w przestrzeni publicznej, który pozwoli im znaleźć zainteresowanego odbiorcę ich opowieści. W sensie indywidualnym zarówno głos ocalałych z Zagłady, jak i wspomnienia ofiar okupacji, robót przymusowych (→ robotnicy przymusowi) czy wymuszonych migracji nie zostały zapomniane, a jedynie wyparte. Ofiary musiały wrócić do „normalnego” życia, zapominając na pewien czas o swych traumatycznych przeżyciach. Społeczeństwo musiało dojrzeć do godnego przepracowania ich opowieści.

Jednak i w społeczeństwach demokratycznych bywa tak, że doraźne zapotrzebowanie polityczne wyznacza przestrzeń oczekiwań i ogranicza niektórym, szczególnie drastycznym albo wstydliwym, faktom dostęp do głównego nurtu w państwowej polityce pamięci. W ten sposób na przykład aż do lat 90. we Francji rósł kult bohaterskiej résistanace, walczącej z Niemcami, i mit żołnierzy kolonialnych dzielnie tłumiących opór Algierczyków walczących o niepodległość. Wstydliwe wątki kolaboracji, francuskich obozów koncentracyjnych wyparte zostały z pamięci kulturowej.

Napięcie między pamięcią indywidualną a zbiorową znika najczęściej wtedy, gdy grupa my konfrontuje się z konkurencyjną pamięcią innej grupy. Zagrożenie, realne lub wyimaginowane, powoduje wewnętrzną mobilizację i przekształcanie się z pluralistycznej narracji w monolityczną „pamięć narodową”. Powstają wówczas obrazy-matryce „niemieckiej”, „polskiej” czy „francuskiej” pamięci, odległe od prób rozumienia procesów i zjawisk historycznych.

3. Niemcy i Polacy sąsiadują ze sobą od X w. W czasie trwania tego ponad tysiącletniego sąsiedztwa oba społeczeństwa często odróżniała jednak dysproporcja potencjałów i znaczenia w Europie. Cesarstwo Niemieckie i dynastie nim rządzące odgrywały centralą rolę na arenie europejskiej polityki. Rzeczpospolita Obojga Narodów tylko w okresie około 100 lat (XVI – XVII w.), za panowania polsko-litewskiej dynastii Jagiellonów i ich elekcyjnych następców, była liczącym się partnerem w europejskiej polityce. Do końca XVIII w. dzieliła federalistycznie rządzoną Polskę i państwa niemieckie granica, która jednak dla Polski – w porównaniu z granicą polsko-rosyjską – nie była wcale „krwawą linią” wielowiekowej walki. W państwach niemieckich polskie wpływy były niewielkie. W Polsce zaś już od XI w. lokowano miasta na prawie niemieckim. Liczni osadnicy niemieccy i żydowscy, odnajdując tu lepsze warunki życia, przynieśli wkrótce do Polski wzorce zachodnioeuropejskiej i niemieckiej kultury miejskiej. Niewielką rolę odegrały wzajemne związki dynastyczne. Natomiast sąsiadem, który nie tylko w realnym wymiarze, lecz również w pamięci kolejnych pokoleń Polaków zdominował wzajemne relacje, stał się Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego – zwany Krzyżakami (→ Krzyżak). Silne państwo zakonne od XIII do XV w., potem słabnące i przekształcone w 1525 r. w świeckie księstwo, które niespełna dwa wieki później (1701) stało się kolebką „Królestwa w Prusach” graniczyło od północy z Polską. Było rywalem i jednocześnie symbolem „niemieckiego zagrożenia” (→ Drang nach Osten). Dramatyczne pogorszenie wzajemnych relacji nastąpiło w połowie XVIII w. wraz z agresywną polityką króla Prus Fryderyka II (Hohenzollerna) i wewnętrznymi problemami szlacheckiej Rzeczypospolitej, rządzonej przez ponad pół wieku (1697–1763) przez saską dynastię Wettynów.

Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego i Rzeczpospolita Obojga Narodów przestały istnieć prawie w tym samym czasie. Kres państwa niemieckiego w wyniku napoleońskiej agresji (1806) rozpoczął jednocześnie półwieczny okres intensywnego rozwoju istniejących nadal niemieckich państw terytorialnych (m.in. Prusy, Bawaria, Saksonia, Badenia) i sporu o koncepcję niemieckiej idei narodowej: między federalistycznym a integracyjnym nacjonalizmem. Polska straciła swoją niepodległość i znikła z mapy Europy na 123 lata w wyniku rozbiorów dokonanych (1772, 1793 i 1795) m.in. przez Prusy Fryderyka II. Rozwój nowoczesnej myśli narodowej przebiegał w sposób naturalny w opozycji do dwóch największych zaborców: Prus (od 1871 r. zjednoczonych Niemiec) i Rosji. Dla Niemiec panowanie nad zagarniętymi przez Prusy w końcu XVIII w. terytoriami polskimi było jednym z wyznaczników niemieckiej racji stanu, która w praktyce znalazła wyraz w „negatywnej polityce niemieckiej wobec Polski” (Klaus Zernack). W sensie mentalnym wyrażał ją najlepiej stereotyp „polskiego gospodarzenia” (→ polnische Wirtschaft), co równało się w dalszej perspektywie umocnieniu kolonialnej teorii o wyższości kulturowej Niemców, a w czasie II wojny światowej zaowocowało zredukowaniem Polaków do kategorii podludzi (Untermenschen).

W 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, m.in. przez ponowne przyłączenie zajętej w drugiej poł. XVIII w. przez Prusy Wielkopolski, Pomorza Gdańskiego (Westpreußen) i części Górnego Śląska. Polskę i Niemcy ponownie podzieliła granica. Z jedenastu powstałych po I wojnie światowej państw Europy Środkowej zasadniczo zmieniły się po II wojnie światowej tylko granice Polski (państwa bałtyckie zostały wchłonięte przez ZSRR). Blisko połowa terytorium Polski z okresu przedwojennego została wcielona na mocy porozumienia „wielkiej trójki“ (ZSRR, USA, Wielka Brytania) do Związku Radzieckiego. Polska dostała natomiast część ziem wschodnich, należących przed 1945 r. do Niemiec (m.in.: Warmię i Mazury, Pomorze Zachodnie i Dolny Śląsk). Tereny te stanowią dzisiaj ponad jedną czwartą terytorium Polski. Przez stulecia były one polsko-(słowiańsko)-niemieckim pograniczem.

4. Prawie pół wieku żelaznej kurtyny w Europie nie sprzyjało dialogowi. Polskę i Niemcy Zachodnie dzieliła już nie tylko nieuznawana przez RFN do początku lat 1970. Niemiecka Republika Demokratyczna, a więc i granica PRL–NRD, lecz również przepaść gospodarcza i polityczna, stworzona przez podział świata na dwa zwalczające się ideologicznie bloki. Strategię rozrachunku z przeszłością Europy Zachodniej czy USA wyznaczały zwycięskie mocarstwa. „Pamięć o morderczych sporach powinna zostać zatarta przez wieczne zapomnienie”, po to, by zapanował pokój. Na tę samą formułę, wygłoszoną przez Cycerona po zabójstwie Cezara, powołał się w Zurychu prawie 2 tys. lat później Winston Churchill (1946) w fundamentalnej mowie głoszącej potrzebę jedności europejskiej. Jej podstawą miał być „błogosławiony akt zapomnienia” – blessed act of oblivion, czyli amnestia w imię pokoju i dobra przyszłej Europy. Anna Wolff-Powęska analizując różne psychologiczne warianty wychodzenia Niemców z sytuacji zbiorowego załamania się ich tożsamości „po niemieckiej katastrofie” (Friedrich Meinecke), przychyla się do tezy wybitnego niemieckiego intelektualisty Jörna Rüsena: w indywidualnym wymiarze świadomość klęski i atmosfera po 1945 r. uniemożliwiły włączenie do pamięci oraz uznanie uwikłania i winy jako części historii własnego życia. Zabrakło wewnętrznej wolności do podjęcia samokrytycznego wysiłku (zob. Wolff-Powęska 2011). W wymiarze indywidualnym była to nie tyle „niezdolność Niemców do żałoby” (zob. Mitscherlich, Mitscherlich1967), lecz ograniczone możliwości psychicznego przetrwania w obliczu załamania się zbiorowej tożsamości. Zmiany zaczęły następować w latach 70., po rewolucji pokolenia „dzieci nazistów” w 1968 r. i rozpoczęciu tzw. Ostpolitik, czyli kursu liberalizującego relacje z NRD i wschodnimi sąsiadami. W wymiarze społecznym powstały dwie strategie wychodzenia z sytuacji „niepamięci”. W NRD wykreowano paradygmat „dobrych Niemców” – antyfaszystów – i w ten sposób, dzięki sprawnej machinie propagandowej totalitarnego państwa, usunięto problem z publicznych debat. W RFN zastosowano politykę polegającą na wypieraniu i eksternalizacji pamięci (rozróżnienie między nazistami jako sprawcami i Niemcami jako ofiarami; por. Lepsius 2007). jako nieuniknionej cenie za skuteczną demokratyzację. Spory na temat skutków tych strategii trwają do dzisiaj, ale sam fakt uruchomienia świadomego działania państwa nie podlega dyskusji. Milczenie pierwszych powojennych lat służyło – konkluduje Wolff-Powęska – za kordon sanitarny, a „blokada mentalna” była również efektem złożonej psychologicznie sytuacji.

W Polsce tylko do 1949 r. można z dwóch powodów mówić o „żywej pamięci”. Po pierwsze, z powodu bezpośredniej bliskości traumatycznych przeżyć okresu wojny, która mobilizowała olbrzymie zbiorowe emocje. Po drugie, z powodu jeszcze niezmonopolizowanej przez państwo dyskusji publicznej nad utrwalaniem pamięci o wojnie. Od lat 50. ogromną większość państwowej polityki historycznej sprowadzano do „narodowej” monopolizacji pamięci. W wymiarze ideologicznym oznaczało to kult „zwycięstwa Ludowej Ojczyzny” i martyrologii, której sprawcami byli wyłącznie hitlerowscy okupanci wraz z rzeczywistymi i wyimaginowanymi koalicjantami, całkowicie wykluczając zarazem zbrodnie i represje sowieckie. W wymiarze narodowym nastąpiło zawłaszczenie pamięci wojny jako martyrologii wyłącznie narodu polskiego.

Polskie i niemieckie obrazy przeszłości były w tym czasie nie tyle asymetryczne, co dychotomiczne – zorientowane wyłącznie na przepracowanie „własnej przeszłości”. O ile okcydentalizacja niemieckiej drogi do demokracji pozwalała zakorzenić się ich wyobrażeniom o przeszłości w zachodnioeuropejskich dyskursach, o tyle Polacy ani nie przeszli zbiorowej terapii wojennej traumy, ani też, w warunkach ograniczonej suwerenności, nie mieli możliwości wynegocjowania wewnętrznego konsensusu opowiadania historii i włączenia go do nurtu zachodnioeuropejskiego.

Już jednak w latach 50. z inicjatywy polskich liberalnych intelektualistów katolickich z kręgu krakowskiego „Tygodnika Powszechnego” doszło do pierwszych, nieoficjalnych, prawie tajnych spotkań z zachodnioniemieckimi politykami. Rozpoczął się proces pojednania, w którego centrum znajdowało się niemieckie rozliczenie z pięcioma latami okupacji Polski i zbrodniami popełnionymi na narodzie polskim oraz wysiedlenie ok. 10-12 mln Niemców z terytoriów państwa niemieckiego po 1945 r. (wypędzenia); Haar 2007/08; Overmans 2007/08; Gniazdowski 2007/08). Pojednanie polsko-niemieckie symbolizują dwa wydarzenia: List biskupów polskich do ich „braci niemieckich” z listopada 1965 r., kończący się słowami „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” oraz uklęknięcie kanclerza Willy’ego Brandta w grudniu 1970 r. przed pomnikiem Powstańców Getta Warszawskiego (1943). W 1971 r. podpisany został polsko-niemiecki układ, który zakładał nienaruszalność granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej (granica), poszanowanie integralności terytorialnej i suwerenności wszystkich państw w Europie. Rok później pod auspicjami UNESCO powstała Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa Historyków i Geografów (współpraca polskich i zachodnioniemieckich historyków), w 1976 r. nawiązane zostały pierwsze partnerskie kontakty miast: Gdańska i Bremy. Z poziomu idei pojednanie zaczęło się powoli przenosić na grunt praktycznych działań.

O ile samo przełamanie „odwiecznej wrogości” między Polakami i Niemcami budzi do dzisiaj podziw i uznanie na całym świecie, o tyle historia obu symboli, które weszły do kanonu narodowych miejsc pamięci, pokazuje, jak wiele należy zrobić, by przywrócić symetrię społecznego pamiętania w Polsce i Niemczech. Gest przeprosin Willy’ego Brandta zrobił światową karierę. Stał się wizytówką demokratycznych Niemiec, przełamujących spuściznę narodowego socjalizmu. W Polsce jest stałym elementem nauczania historii w większości podręczników szkolnych, ale nie funkcjonuje w pamięci zbiorowej. List polskich biskupów jest powszechnie znany w Polsce i… prawdopodobnie tylko w Polsce. W Niemczech znają go fachowcy i sympatycy współpracy polsko-niemieckiej. Okazuje się, że dwa miejsca pamięci, pełniące podobne funkcje w Polsce i Niemczech w zasadzie nie mają społecznej recepcji w sąsiadujących ze sobą społeczeństwach.

W przypadku Polski i Niemiec zjawisko paralelności i odrębności historycznych pamięci przed laty trafnie opisał i spuentował poznański germanista Hubert Orłowski, a zaproponowana przez niego interpretacja z niewielką korektą wydaje się aktualna do dzisiaj. Niemieckie dominanty pamięci zbiorowej to: Auschwitz jako metafora Zagłady i niemieckiej odpowiedzialności za → Holokaust, bitwa pod Stalingradem jako symbol bohaterstwa i ofiary żołnierzy Wehrmachtu na froncie wschodnim, bombardowania odnoszone najczęściej do dramatu Drezna symbolizującego bezsensowną śmierć niewinnych niemieckich ofiar w imię „zwycięstwa i zemsty” aliantów, → wypędzenia jako trauma ludności cywilnej skazanej na przymusowe opuszczenie ziemi rodzinnej (Heimat). Odpowiadają im biegnące równolegle polskie dyskursy pamięciowe: bohaterstwo walki z Niemcami w kampanii wrześniowej 1939 r., powstanie warszawskie (1944)  jako symbol walki z okupantem i trwania niepodległości (→ druga wojna światowa), Auschwitz i Katyń, symbolizujące ofiary narodu polskiego dwóch totalitaryzmów – nazistowskiego i sowieckiego. Od początku XXI w. w obu krajach dominującą rolę zaczyna odgrywać rozrachunek z komunizmem, ale i tu więcej jest paraleli niż wspólnej pamięci. Według psychologa społecznego Haralda Welzera obecnie pamięć o komunizmie w Niemczech zaczyna wypierać dominujące w ostatnich dekadach rozliczenia z nazizmem i Holokaustem. Te paralelne pamięci kształtowane są jednocześnie na zasadzie uniwersalnych mechanizmów konstruowania pamięci kulturowej „własnej wspólnoty narodowej”. Nawet symbol Auschwitz jest czymś innym dla Niemców i Polaków. Fakt, że przez prawie dwa lata – przed utworzeniem obozu zagłady Żydów Auschwitz-Birkenau w 1942 r. – obóz ten był głównym miejscem eksterminacji polskich elit, jest w Niemczech zupełnie nieznany.

Oprócz paralelności ponad 90% wspólnych doświadczeń historycznych w Polsce i w Niemczech posiada oddzielne narracje. Różni się też ich aktualna funkcja społeczna. O ile w Niemczech, społeczeństwie mocno zindywidualizowanym, których stolica oddalona jest niespełna sto kilometrów od granicy, Polska znajduje się na dalekim miejscu zainteresowań opinii publicznej, o tyle w Polsce Niemcy mają ciągle znaczenie tożsamościowotwórcze, odgrywają istotną rolę w kreowaniu postaw i bywają elementem sporów politycznych zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczych.

Odwołam się do jednego przykładu oddzielnego pamiętania przeszłości. Chodzi o problem przymusowego transferu ludności po II wojnie światowej: niemieckie – Vertreibung, polskie – „przesiedlenia” i „deportacje”. Już w samej nazwie zawarta jest narodowa specyfika postrzegania i recepcji tych migracji przymusowych drugiej połowy lat 1940. Dzisiaj problemem staje się nie „czy mówić i upamiętniać?” tylko „jak upamiętniać?”, „jakie kryteria opowieści przyjąć dla sytuowania wysiedleń w wielkiej narracji o XX wieku?” Nikt w Niemczech nie dekretuje historii, ale kształtuje się hegemonialny dyskurs, którego rdzeniem jest „niesprawiedliwie zapomniane cierpienie” własnego narodu. O ile nikt, poza nieznaczącymi ekstremistami politycznymi, nie neguje dzisiaj praprzyczyny wysiedleń – czyli rozpętanej przez hitlerowskie Niemcy wojny – o tyle ciągle powracają próby opisania tego dramatu w wersji zbliżonej do tragedii Holokaustu.

W warmińskiej wsi Purda (dziś północna Polska), która przed II wojną światową należała do Niemiec, ale zamieszkiwana była zarówno przez Polaków, jak i Niemców, przez dwa lata (2005–2006) prowadziłem badania z polskimi i niemieckimi studentami. Jedynymi „wypędzonymi” po 1945 r. byli tu wyłącznie „importowani” urzędnicy miejscowych struktur NSDAP, którzy tak naprawdę uciekali przed odpowiedzialnością i wymiarem sprawiedliwości. Oni i ich potomkowie w dzisiejszych Niemczech mają prawo przynależności do związków „wypędzonych z ziemi rodzinnej”. Masowe wyjazdy z Purdy zaczęły się jednak dopiero w latach 50., a ich apogeum przypadło na lata 70. XX w. Wyjeżdżali wówczas nie tylko Niemcy, ale i Polacy, którzy szukali u zachodniego sąsiada lepszych warunków życia. Charakteryzująca każdą pamięć kulturową, skłonność do uproszczeń i generalizacji jest jednak tak wielka, że w wielu wspomnieniach dzisiejszych mieszkańców Purdy wszystkich, którzy wyjechali, określa się jako Vertriebene – „wypędzeni”. We współczesnej niemiecko-niemieckiej debacie z kolei „wypędzenia” nie podlegają co prawda żadnemu odgórnemu zadekretowaniu, ale coraz częściej mówi się o nich za pomocą państwowo usankcjonowanej formuły: „Wiek XX wiekiem wypędzeń”. Jak w konfrontacji z tak zdefiniowanym wiekiem XX mogą się czuć sąsiedzi, którzy doświadczyli niemieckiej i sowieckiej okupacji, wyniszczających skutków II wojny światowej, dwóch totalitaryzmów? Czy formuła ta nie grozi zacieraniem proporcji i znaczenia wydarzeń historycznych? Dominacji „pamięci” nad „historią”? Ostatnio prowadzonych było wiele projektów, w których polscy i niemieccy „wypędzeni” nad granicznymi Odrą i Nysą opowiadali sobie tragiczne losy utraty ziemi rodzinnej. Fakt, że opuszczone przez Niemców ziemie zamieszkali polscy wysiedleńcy z zabranych po wojnie przez Związek Sowiecki Polsce ziem, daje możliwość takiej wspólnej narracji przez – jakoby – wspólnotę losów obu narodów. W tej opowieści ginie jednak fakt, że zanim połączył ich „wspólny los” na początku 1945 r., przeciętny Polak przeżył ponad 4 lata często tragicznej okupacji niemieckiej. I to właśnie okupacja była prymarnym doświadczeniem jego losu. W tym czasie dzisiejsi niemieccy wypędzeni przeżywali „czas kobiet” (Christian Graf von Krockow), które czekały na swoich mężów i synów walczących na froncie wschodnim.

Inna wyraźną tendencją w zachodnioeuropejskim dyskursie pamięci jest próba jej uniwersalizacji i analogizacji (Lepsius 2007), która jednocześnie stwarza wygodną pozycję interpretacyjną dla niemieckiej wersji pamiętania historii XX w. Chodzi przede wszystkim o uznanie w przestrzeni publicznej „ofiary” za centralny motyw historii europejskiej. Holokaust jako wyjątkowa tragedia może tym samym stać się wygodną metaforą w odniesieniu do opisu niemieckich losów: alianckich bombardowań niemieckich miast i dramatu milionów niemieckich wysiedlonych/wypędzonych z Europy Środkowej. Holokaustyzacji niemieckich losów towarzyszy tzw. argument tu quoque (ty także), czyli „inni robili podobnie”. W kategoriach abstrakcyjnych pojęć, jak cierpienie i bezprawie, ujęte są wydarzenia o moralnie różnym charakterze, przez co znika przyczynowo-skutkowy wymiar historii. Zamiast tego, jak w Naszych matkach…, pojawia się socjotechniczny wytrych opowiadania historii i usprawiedliwiania siebie dzięki wskazaniu na uniwersalne mechanizmy wojny czy psychologicznej spirali przemocy. Sądząc po nikłej (mimo dużej oglądalności) recepcji telewizyjnej trylogii to właśnie ta narracja wyznacza hegemonialny nurt w społecznej recepcji przeszłości w Niemczech.

Dzisiaj trafia on w Polsce na kontrnarrację. Po okresie otwarcia nowej perspektywy publicznych debat w latach 1993–1999, na początku nowego stulecia nastąpił zwrot, który trwa do dzisiaj. W pierwszym okresie dominowało otwarcie na krytyczną autonarrację, opisywanie i analizę „ciemnych stron” polskiej historii. W 2000 r. na scenie publicznych debat pojawiły się dwa tematy, w których centrum znajdowali się Polacy nie jako ofiara, lecz sprawca: udział Polaków w przymusowych wysiedleniach Niemców, głównie w kontekście tworzenia Centrum przeciw Wypędzeniom w Niemczech, oraz współudziału części społeczeństwa polskiego w Holokauście, jako „gorliwych pomagierów” w niemieckim programie Zagłady Żydów. Kumulacja tych dwóch negatywnych obrazów polskiej historii w jednym czasie spowodowała eksplozję pamięci afirmatywnej i powrót do wzmożonego akcentowania martyrologii, bohaterstwa narodu polskiego oraz sakralizacji mitu ziem utraconych przez Polskę na rzecz Związku Radzieckiego. Te akcenty wzmocnione zostały dodatkowo katastrofą samolotu prezydenckiego, 10 kwietnia 2010 r., na pokładzie którego w drodze na uroczystości żałobne z okazji 70. rocznicy zamordowania przez Sowietów polskich jeńców wojennych w Katyniu (1940) zginęło 96 czołowych polskich polityków, w tym prezydent Lech Kaczyński z małżonką. Autentyzm ludzkiego dramatu do dzisiaj miesza się z polityczną grą i mitologizacją historii. Stąd spór historyczny o interpretację Naszych matek… przekroczył ramy dialogu i stał się w Polsce polem walki o „jedyną prawdę historyczną” przeciw „niemieckim kłamstwom”.

Takie słowa w Niemczech przyjmuje się albo z obojętnością („przecież to tylko film”, „nic się takiego nie stało”), albo z zarzutami pod adresem „polskiego przewrażliwienia” czy wręcz „histerii”. Z polaryzacji tych dwóch głównych nurtów społecznej recepcji przeszłości w Niemczech i Polsce wynika jedno: przed oboma społeczeństwami długa droga do zbudowania nie wspólnej, lecz dialogicznej pamięci (zob. Assmann 2013). Naiwnością jest jednak oczekiwanie w tym względzie na nowy przewrót kopernikański, pamięciowe trzęsienie ziemi, które zmieni diametralnie podejście do przeszłości.

5. Najdynamiczniejszą przestrzeń dialogu polsko-niemie, pojawia się socjotechniczny wytrych opowiadania historii i usprawiedliwiania siebie dzięki wskazaniu na uniwersalne mechanizmy wojny czy psychologicznej spirali przemocy. Sądząc po nikłej (mimo dużej oglądalności) recepcji telewizyjnej trylogii to właśnie ta narracja wyznacza hegemonialny nurt w społecznej recepcji przeszłości w Niemczech.ckiego stanowią topograficzne miejsca pamięci. Prawnie usankcjonowana, niezagrożona od 1991 r. politycznym rewanżyzmem granica między Polską a Niemcami pozwala kształtować ciągle oddzielne, ale nieobciążone polityczną presją opowieści o Gdańsku i Danzig, Wrocławiu i Breslau, Warmii i Mazurach – das südliche Ostpreußen. Po 1945 r. „odzyskiwanie” tzw. "Ziem Odzyskanych" (→ Ziemie Odzyskane) przez komunistyczną Polskę polegało przede wszystkim na przypominaniu ich polskiej, względnie słowiańskiej, historii i zacieraniu śladów niemieckiej obecności w krajobrazie kulturowym na tych terenach (→ poniemieckość inskrypcje). Z jednej strony była to strategia legitymizacyjna nowej władzy, z drugiej naturalny proces zawłaszczania przestrzeni kulturowej przez ludność, która ze strony narodowosocjalistycznego reżimu doznała szczególnych cierpień. Wskutek okupacji i działań wojennych zginęło ponad 5 mln polskich obywateli (w tym 3 mln polskich Żydów; zob. Materski, Szarota 2009; Gluza 2007/08). Jak bezkonfliktowo po takiej katastrofie, ucieczkach i przymusowych przesiedleniach milionów obywateli niemieckich można było zasiedlać regiony „obciążone” niemieckim dziedzictwem kulturowym?

Zarówno z powodu psychologiczno-kulturowej potrzeby „bycia u siebie”, jak i ze zwykłej niewiedzy, polityka polonizacyjna komunistycznych władz została w dużej mierze zaakceptowana przez nowych mieszkańców tzw. „Ziem Odzyskanych” jako „odszkodowanie za historię”. Jednak już w latach 80. polski intelektualista, działacz opozycji demokratycznej, Jan Józef Lipski, apelował, by uznać niemieckie dziedzictwo kulturowe w Polsce jako „depozyt”. Znaczyło to wówczas tyle, by pozostałe w Polsce niemieckie zabytki nie ideologicznie polonizować, lecz traktować je jako „pozostawione dziedzictwo”, o które należy dbać z równą troską jak o własne (poniemieckość). Biorąc pod uwagę istniejące jeszcze wówczas niemieckie roszczenia polityczne, był to manifest odważny, ale nie ponadczasowy. Kolejne pokolenie na przełomie XX i XXI w. dopisało do niego ciąg dalszy: niemieckie dziedzictwo w Polsce jest częścią wspólnego europejskiego dziedzictwa kulturowego. Niemiecka historyczka sztuki Gabi Dolff-Bonekämper proces transmisji dziedzictwa kulturowego nazwała Miterbenschaft – współdziedziczeniem (Dolff-Bonekämper 2012/13). Oznacza to, że każde miejsce zachowuje ciągłość historycznego trwania niezależnie od zmian granic politycznych, przemieszczania się ludności i tzw. przynależności narodowej. W tym sensie istnieje naturalna kontynuacja między niemieckim Breslau i polskim Wrocławiem. Dziedzictwem jest tu zarówno pałac pruskich Hohenzollernów z XVIII w., jak również „wrocławski Manhattan” zaprojektowany przez polską architekt Jadwigę Grabowską-Hawrylak w latach 60. XX w.

Do rozwijania przestrzeni dialogu pamięci przyczynia się też rozumienie zadania współczesnych mieszkańców dawnych ziem niemieckich jako kulturowej sukcesji. By czuć się u siebie w jakimś miejscu nie wystarczy traktować zastanego, „obcego” dziedzictwa jako przejściowego depozytu. Sensem pozostawienia i dbania o obce dziedzictwo jest nadawanie mu aktualnych, nowych sensów. W ten sposób, nie zawłaszczając go do „własnej” kultury, można jednocześnie kontynuować tradycję oraz wzbogacać ją o nowe wartości i doświadczenia kolejnych pokoleń. Ta nowa filozofia rozumienia niemieckiego dziedzictwa w Polsce jest głęboko osadzona w heideggerowskiej filozofii tożsamości, którą rozwinęła wybitna filozofka Barbara Skarga. Zachowanie tożsamości osobniczej i tożsamości grupy w sposób naturalny koncentruje się „na tym, co własne, co rzeczywiście moje. To, co nie własne, obce, nie moje, rozbija tożsamość, powoduje upadanie” (Skarga 2000, 245). Tak więc, by dziedzictwo niemieckie w Polsce nie było „obce”, by nie pełniło jedynie roli wymuszonego przez historię depozytu, lecz mogło być praktycznym i świadomym współdziedziczeniem, musi stać się najpierw „moje”. Tę istotę zachowania tożsamości indywidualnej Heidegger nazywa Jemeinigkeit, czyli po francusku mienneté, a po polsku mojość. Oznacza to w przeniesieniu na relacje społeczne, że obcy krajobraz kulturowy musimy najpierw umoić, nadać mu „nasz własny” sens, włączyć do społecznego pamiętania, żeby później móc bez obaw opowiadać o jego „nie naszych korzeniach”, by móc je traktować jako niemieckie albo wspólne dziedzictwo kulturowe. Ta filozofia rozumienia dziedzictwa jako sumy zastanego krajobrazu kulturowego i pamięci rodzinnej od lat 90. przestała funkcjonować w Polsce tylko w wymiarze intelektualnym. Stała się, najpierw intuicyjnie, a obecnie coraz bardziej świadomie praktyką działania, realizowaną w setkach lokalnych i regionalnych projektów, wspieranych przez fundacje i programy rządowe.

6. Dialog polsko-niemiecki w ostatnich 20 latach nie przestał być dynamicznym procesem. Istotne jest, że zarówno elity polityczne obu krajów widzą w nim wspólny interes, jak również społeczeństwa dostrzegają potrzebę współpracy na wielu polach: od nauki i kultury po samorządy i kontakty indywidualne. Historia nadal jednak dzieli. Przebijanie się wiedzy o wojennych losach Polaków do świadomości niemieckiego społeczeństwa wcale nie było i nie jest łatwe. Niedobór wiedzy o wschodnich sąsiadach jest ciągle dużym deficytem niemieckiej edukacji szkolnej i obywatelskiej. Problem asymetrii i nieporozumień nie sprowadza się jednak wyłącznie do relacji polsko-niemieckich. Centralną przestrzeń konkurencji pamięci w Europie wyznaczają dzisiaj kontrowersje między historyczną narracją Europy Zachodniej i Wschodniej, w szczególności w odniesieniu do pamiętania katastrof XX w. Oprócz znaczenia historii w obrębie przestrzeni publicznej i sporów politycznych poszczególnych krajów, mamy do czynienia z europejską grą o pamięć. Rozgrywają ją zarówno państwa narodowe jak i Unia Europejska. Narracja zachodnioeuropejska, której pamięciowymi dominantami są Holokaust i „wojna na wyniszczenie” (Vernichtungskrieg), wyłączyły z opowieści dużą część doświadczeń środkowo- i wschodnioeuropejskich.

Do opinii publicznej w Niemczech i w innych krajach Europy Zachodniej z trudem przebija się fakt, że Polska i duża część Europy Wschodniej doświadczyły dwóch agresji: niemieckiej i sowieckiej. Ustanowienie w 2008 r. przez Parlament Europejski 23 sierpnia (data podpisania w 1939 r. tzw. paktu Ribbentrop – Mołotow, sankcjonującego porozumienie niemiecko-sowieckie w sprawie podziału wpływów w okupowanej Polsce) Dniem Pamięci Ofiar Reżymów Totalitarnych jest do dzisiaj martwą kartą w kalendarzu upamiętnień II wojny światowej w krajach zachodnioeuropejskich. W wielu środowiskach lewicowych sugeruje się, że przez upamiętnienie wszystkich ofiar totalitaryzmów wypiera się z pamięci Europejczyków datę 27 stycznia 1945 r. (wyzwolenie Auschwitz), czyli Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. A przecież w realnym wymiarze wydarzeń obie daty mogłyby opowiadać najtragiczniejszą kartę europejskiej historii nie tylko XX w.

W maju 2008 r. rozpoczęto projekt polsko-niemieckiego podręcznika do nauki historii. Dychotomia polskich i niemieckich doświadczeń historycznych stwarza olbrzymią szansę: ponieważ istnieją różnie zdefiniowane i interpretowane wydarzenia, w części dydaktycznej podręcznika można pokazać „obie strony” pamięci. Powiedzieć: „Oni rozumieją to tak, a my tak”. „Czy zawsze tylko jedna strona ma rację?” Gdy mówimy o „własnej” historii, często pojawia się instynktowna prawie skłonność do przeciwstawiania jej historii „innych”: „Dokonywaliśmy podbojów, byliśmy więksi i silniejsi, to dobrze. Gdy nas podbijano, to się oczywiście broniliśmy, a pogromcy byli źli”. Jest jednak szansa rozszerzenia tej perspektywy, o czym mówił w 2006 r. Wolf Lepenies, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli europejskiej socjologii kultury, który wygłaszał laudację na cześć pierwszego tomu podręcznika niemiecko-francuskiego (którego trzytomowe wydanie ukazało się w latach 2006–2011). Doceniając wartość tego przedsięwzięcia Lepenies, stwierdził, że prawdziwym wyzwaniem, nie tylko dla Polski i Niemiec, ale dla Europy, jest podręcznik polsko-niemiecki. Właśnie dlatego, że za Polską i jej doświadczeniem historycznym wejdzie do recepcji historii w Niemczech duża część historii Europy Wschodniej, zupełnie dziś nieobecnej w dominujących na Zachodzie kontynentu narracjach. Mamy szansę wprowadzania do powszechnego obiegu niezwykle ciekawej narracji na temat np. asymetrycznych procesów kształtowania się narodów czy doświadczania II wojny światowej.

Jeśli porównuje się zadanie, jakie stało przed autorami francusko-niemieckiego podręcznika z tym, przed którym stoją twórcy polsko-niemieckiego projektu, to ktoś mógłby powiedzieć, że mamy pecha, bo od samego początku dzieli nas różnica potencjałów. Wynika to już z istoty udziału Francji i Niemiec w historii Europy. Oba państwa były i są znaczącymi centrami polityki europejskiej. Niemieccy i francuscy historycy byli świadomi tego, że rodzi to trudność i z różnym skutkiem próbowali uniknąć opowiadania historii przez pryzmat Niemiec i Francji. Problem, który dostrzegam przed autorami polskimi i niemieckimi, polega na tym, że znaczna część polsko-niemieckiej historii naznaczona była asymetrią: centrum polityki europejskiej stanowiły Niemcy, Polska zaś miała status jedynie peryferii. Dotyczy to zwłaszcza XIX stulecia, gdy w ogóle nie było państwa polskiego, a Niemcy urosły do rangi mocarstwa. Kategorię „peryferia” definiuję neutralnie. Nie musi być tak, że peryferia i centrum to „coś lepszego i gorszego”. Należy stworzyć nowy katalog pytań, w efekcie którego powstanie taki podręcznik, który będzie opisywał pewne zjawiska i procesy, a nie tylko politykę ośrodków władzy.

W 2015 r. spodziewamy się ukazania na rynku pierwszego tomu polsko-niemieckiego podręcznika do historii. Jeśli wejdzie on do użytku w powszechnym nauczaniu, ma szansę rozpocząć nowy etap edukacji historycznej w Polsce i w Niemczech, oparty na tym samym kwantum wiedzy. Być może dopiero kolejne pokolenie, wyposażone w podobną wiedzę o przeszłości, zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, będzie potrafiło wytworzyć dystans do historii, który umożliwi dialogiczne wspominanie, bez potrzeby budowania hegemonialnych narracji.

 

Bibliografia

A. Assmann, Das neue Unbehagen an der Erinnerungskultur. Eine Intervention, München 2013.

A. Assmann, Między historią a pamięcią. Antologia, Warszawa 2013.

G. Dolff-Bonekämper, Warum sollte man sich an einem Ort an etwas erinnern, [w:] „Historie. Zeitschrift des Zentrums für historische Forschung Berlin der Polnischen Akademie der Wissenschaften”, 2012/2013, seria 6.

N. Elias, Rozważania o Niemcach - zmaganie o władzę a habitus narodowy i jego przemiany w XIX i XX wieku, Poznań 1996.

D. Giesecke, H. Welzer, Das Menschenmögliche. Zur Renovierung der deutschen Erinnerungskultur, Hamburg 2012.

Z. Gluza, Das KARTA-Zentrum: Das Konzept einer namentlichen Dokumentation der polnischen Opfer des Zweitens Weltkrieges, [w:] „Historie. Jahrbuch des Zentrums für Historische Forschung Berlin der Polnischen Akademie der Wissenschaften“, nr 1 2007/2008, s.103-107.

M. Gniazdowski, Bevölkerungsveruste durch Deutsche und Polen während des Zweiten Weltkrieges. Eine Geschichte der Forschungen und Schätzungen, [w:] „Historie. Jahrbuch des Zentrums für Historische Forschung Berlin der Polnischen Akademie der Wissenschaften“, nr 1 2007/2008, s.65-92.

J. T. Gross, Sąsiedzi, Sejny 2000.

I. Haar, Die demographische und historiografische Konstruktion der „Vertreibungsverluste” in den Zähl- und Dokumentationsprojekten der Bundesrepublik Deutschland, [w]: Historie. Jahrbuch des Zentrums für Historische Forschung Berlin der Polnischen Akademie der Wissenschaften, nr 1 2007/2008, s.108-120.

H.H. Hahn, R. Traba, M. Górny, K. Kończal (red.), Polsko-niemieckie miejsca pamięci. Parallele, Warszawa 2012.

H.H. Hahn, R. Traba, M. Górny, K. Kończal (red.), Polsko-niemieckie miejsca pamięci. Refleksje metodologiczne, Warszawa 2013.

M. Halbwachs, Społeczne ramy pamięci, Warszawa 1969.

R. Lepsius, O kulturze politycznej w Niemczech, Poznań 2007.

J. J. Lipski, Powiedzieć sobie wszystko…Wir müssen alles sagen..., Warszawa 1998.

W. Materski, T. Szarota (red.), Polska 1939-1945: straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami, Warszawa 2009.

A. i M. Mitscherlich, DieUnfähigkeit zu trauern. Grundlagen kollektiven Verhaltens, München 1967.

Ch. Meyer, Das Gebot zu vergessen und die Unabweisbarkeit des Erinnerns, München 2010.

H. Orłowski, A. Sakson, Utracona ojczyzna. Przymusowe wysiedlenia, deportacje i przesiedlenia jako wspólne doświadczenie, Poznań 1994.

R. Overmans, Kriegsverluste im Kontext von Reparationsinteressen, [w:] „Historie. Jahrbuch des Zentrums für Historische Forschung Berlin der Polnischen Akademie der Wissenschaften“, nr 1 2007/2008, s. 93-102.

B. Skarga, Tożsamość i ja, [w:] Tożsamość i różnica. Eseje metafizyczne, Warszawa 1999.

R. Traba, Przeszłość w teraźniejszości. Polskie spory o historię na początku XXI wieku, Poznań 2009.

H. Welzer, Das Kommunikative Gedächtnis. Eine Theorie der Erinnerung, München 2008.

A. Wolff-Powęska, Pamięć – Brzemię i uwolnienie. Niemcy wobec nazistowskiej przeszłości, Poznań 2011.

 

Traba, Robert, dr hab., profersor w ISP PAN i prof. hon. na Freie Universität w Berlinie, historyk. Tytuł rozprawy doktorskiej: Niemiecki ruch katolicki na Warmii i Mazurach wobec spraw polskich 1871–1914 (1992); habilitacja: „Wschodniopruskość”. Tożsamość regionalna i narodowa w kulturze politycznej Niemiec (2005). Od 2006 r. dyrektor Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie; członek wielu polskich i międzynarodowych gremiów naukowych, m.in. Zarządu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej; współprzewodniczący Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej; wiceprzewodniczący Międzynarodowej Rady Fundacji Topografia Terroru; redaktor kwartalnika „Borussia”. Zainteresowania badawcze: historia kulturowa, historia regionalna, pogranicze polsko-niemieckie, Europa Środkowo-Wschodnia. Wybrane publikacje: Historia – przestrzeń dialogu, Warszawa 2006; Przeszłość w teraźniejszości. Polskie spory o historię na początku XXI wieku, Poznań 2009; Wschodniopruskość. Tożsamość regionalna i narodowa w kulturze politycznej Niemiec, Poznań-Warszawa 2005, wyd. 2 Poznań-Warszawa 2006, wyd. 3 Olsztyn 2007; [wydanie niem.: Ostpreußen – die Konstruktion einer deutschen Provinz. Eine Studie zur regionalen und nationalen Identität 1914-1933, tłum. Peter Oliver Loew, Osnabrück 2010]; Past in the Present, tłum. Alex Shannon, Frankfurt a. M. 2014. Współredaktor: 9-tomowa seria: Polsko-niemieckie miejsca pamięci, t. I-IV / Deutsch-polnische Erinnerungsorte, t. I-V, red. Robert Traba, Hans Henning Hahn, współpr. Maciej Górny i Kornelia Kończal, Warszawa / Paderborn 2012-2015; Akulturacja/asymilacja na pograniczach kulturowych Europy Środkowo-Wschodniej w XIX i XX wieku, red. Robert Traba, t. 1: Stereotypy i pamięć, Warszawa 2009, t. 2: Sąsiedztwo polsko-niemieckie, Warszawa 2012; My, berlińczycy! Wir Berliner!: Historia polsko-niemieckiego sąsiedztwa, red. Robert Traba, Olsztyn 2009; Historie wzajemnych oddziaływań, red. Robert Traba, współpr. Bartosz Dziewanowski-Stefańczyk, Berlin-Warszawa 2014; Modi memorandi. Leksykon kultury pamięci, red. Magdalena Saryusz-Wolska, Robert Traba, współpr. Joanna Kalicka, Warszawa 2014.